Skończyło się, finito, koniec. Będzie drugi sezon, ale z inną obsadą i pewnie też z innym reżyserem. Stary zajmie się teraz kolejnym przeniesieniem na ekran tego, czego nie da się przenieść: mojej ulubionej książki ever „To” Stephena Kinga.
Ale co my tu o drugim sezonie, gdy pierwszy jeszcze ciepły od słońca Luizjany. Osiem emocjonujących odcinków za nami i więcej nie będzie. Z jednej strony szkoda, ale z drugiej może to w takich seriach jest przyszłość dla seriali? Niekoniecznie 24-odcinkowych sezonach ciągnących się o parę lat za długo. Te chyba już się wyczerpały wraz z „Breaking Bad„, który zresztą nigdy 24 odcinków nie miał (a propos BB to w TD znalazła się scena podobna do jednej ze scen finału BB; ciekawe czy to tylko zbieg okoliczności). O końcu złotej serialowej epoki męczę tu już od dawna.
Ot paradoks. Męczy człowieka sztuczne przeciąganie seriali, ale jak nie przeciągają tylko kończą rozsądnie to też narzeka. Kurde, jeszcze ze dwa odcinki, choćby i jeden.
A przecież „True Detective” to nie jest żadne arcydzieło, a jedynie bardzo solidny serial/thriller. Sprawiający wrażenie jeszcze bardziej solidnego, gdy porówna się go z resztą chłamu, jaki teraz przeważnie leci w telewizji. Daleki jestem od jakiejkolwiek krytyki, bo TD bardzo mi się podobał, ale pieśni o nim śpiewał nie będę, bo to nadal jedynie bardzo dobre rzemiosło. Jedynie i aż. Brawo dla scenarzysty, że znalazł klucz na tę historię, której wystarczyłoby półtorej godziny filmu fabularnego. Klucz, który pozwolił mu trzasnąć dobry serial trzymający swoimi zagadkami ciekawość widza w ryzach z tygodnia na tydzień. Przerwać go oglądać byłoby niemożliwością, choćbyśmy i sobie ponarzekali, że bohaterowie za dużo pierdół chromolą zanim przejdą do rzeczy. Już samo oglądanie duetu McConaughey/Harrelson było przyjemnością. A przyznać się muszę, że przed startem serialu byłem mocno sceptyczny. Myślałem, że to tylko nazwiska, które mają przyciągnąć do telewizora. Nie, że słabi aktorzy, ale że nie będzie im się chciało wysilać. Dostali taki materiał, że nie mogli potraktować go po łebkach.
Wszystko co mógłbym napisać teraz, napisałem już wcześniej – dzieląc się wrażeniami po premierowym odcinku. Nie będę się powtarzał – kuknijcie pod linka, jeśli macie ochotę. Wszystko co tam przeczytacie powinno być aktualne i w tym momencie.
A co jeśli chodzi o sam finał? To już lekkie…
…SPOILERY. Do widzenia, żegnam tych, którzy finału jeszcze nie widzieli.
Uwaga, dzikie SPOILERY! Achtung minen!
Finał mnie nie zawiódł. Głównym powodem tego był fakt, że nie spodziewałem się niczego. Ze zdziwieniem przyjąłem do wiadomości dwa odcinki temu (gambit mi powiedział), że widzowie szukają w serialu podpowiedzi, wskazówek odnośnie killera, ukrytych przekazów i analizują każdą nazwę na lewo i prawo. Zdziwiłem się, bo dla mnie nigdy nie był to serial, w którym doszukiwałbym się czegoś ukrytego. I w którym należałoby to robić. Owszem, kilka spostrzeżeń było ciekawych, ale wciąż. Są filmy, w których szukam ukrytych przekazów, smaczków itepe, ale TD nie był przykładem takiego dzieła. Po obejrzeniu odcinka przechodziłem do porządku dziennego i tyle – to nie „Lost„ (który ostatecznie też okazał się niewartym grzebania w mignięciach na drugim planie).
Dlatego i finał przyjąłem z całkowitym zadowoleniem. Nic mnie w nim nie zawiodło, łącznie z faktem, że TD okazał się serialem, w którym nie ma żadnego twista! Historia została opowiedziana do końca, lekko otwarte zakończenie pozwoliło zastanowić się nad tym, co dalej przy równoczesnym braku przekonania, że czegoś brakuje. Nie, zakończeniu niczego nie brakowało.
Mogę się jedynie domyślać, że zakończenie mogło zawieść tych, którzy spodziewali się Wielkiego Twista. Tych, którzy byli pewni, że to Marty jest mordercą. Tych, którzy myśleli, że powoływanie się do autorów weird fiction (czy jak to się tam zwie) ma jakiś głębszy cel. Nic z tego.
Zakończenie „True Detective” można podsumować sceną z „8 mm”, z którego to filmu zresztą twórcy TD zaczerpnęli to i owo. To scena, w której Cage zrywa maskę z Maszyny. „Zdziwiony? Czego się spodziewałeś? Potwora?” – pyta go Maszyna na widok jego miny.
Podziel się tym artykułem: