×

LEGO® PRZYGODA

Po tym co teraz napiszę już chyba nikt nigdy mnie na żaden darmowy seans nie zaprosi, ale nie mógłbym spać po nocy, gdybym schował klawiaturę w piasek. I spojrzeć na siebie w lustrze bym nie mógł, choć to wcześniej już z innych powodów miewałem ;).

Tak dramatyczny wstęp był konieczny, żebyście spodziewali się wszystkiego co najgorsze i za chwilę mogli stwierdzić: nie no, niepotrzebnie dramatyzował na początku. Przecież aż tak bardzo nie narzeka. Choć zerkam teraz okiem tu i ówdzie, a tam (i ówdzie) wszędzie pochwały pod adresem lego-animków – w porównaniu do nich mój głos będzie mocno sceptyczny.

Trochę się zawiodłem. Tzn. wiadomo od dzisiaj, że animków nie lubię, więc czemu w tym przypadku miałoby być inaczej, ale mimo wszystko oczekiwania miałem dużo większe. Zresztą pisałem o nich wczoraj świeżo przed seansem to można to sprawdzić. Jednego chyba tylko nie wziąłem pod uwagę przy tych oczekiwaniach – przede wszystkim „LEGO” to film dla dzieci, więc nie ma możliwości, by władować do niego aż tyle smaczków, ile by się chciało. Dzieci nie zakumają, więc sensu w tym brak.

Tak, nie wiedzieć czemu spodziewałem się filmu bardziej dla dorosłych. I może dlatego kręcę nosem. Owszem, jest tam tych smaczków wystarczająco dużo, żeby momentami dorośli śmiali się na seansie głośniej niż dzieci (choć w sumie z dziecięcych przeżyć bardziej zapadł mi w pamięci głos małolatka z rzędu wyżej, który blisko końca dramatycznie zapytał: „Taaatooo, a to się dobrze skończy?”), ale za mało. Gdyby film trzymał w całości poziom scen z Sokołem Millenium – byłoby znakomicie. No ale znów – to film dla dzieci jest. Dla dzieci. Zadaniem rodzica jest kupienie po seansie zestawu klocków dla małego.

Czyli jednym zdaniem: to film taki jak wydawało się, że będzie, ale za mało.

Oprócz tego moja wrażliwość nie była też gotowa na dubbing. To oczywiście temat na zupełnie inną notkę, ale naprawdę w każdej sytuacji zawsze wybiorę głos Morgana Freemana ponad jakikolwiek zamiennik. Nie jestem zażartym przeciwnikiem dubbingu, ale po prostu wolę oryginalne głosy i tyle – żaden, najgenialniejszy nawet dubbing – tego nie zmieni. Choćby i dlatego, że z dubbingiem jestem skazany na polskie tłumaczenie bez możliwości podsłuchania, czy jest ono dobre i trafione. Przykład. Klocka (pani klocek) ratuje z opresji Klocka (pan klocek), podaje mu dłoń i mówi: „Chodź ze mną, jeśli nie chcesz umrzeć”. I teraz nie wiem, czy tak było w oryginale i autor scenariusza poprzestawiał kultowy cytat, czy może tłumacz nie zakumał, że to kultowy cytat („Chodź ze mną, jeśli chcesz żyć”) i sobie go przestawił w myśl nieśmiertelnej zasady polskich tłumaczy: ważne, żeby zachować sens wypowiedzi.

W ten sposób za wpadkę w tłumaczeniu mogę uznać tylko to, że nie przetłumaczono świńskiego „OINK” na polskie „CHRUM”. Dziwnie w dubbingowanym filmie wyglądają świnie, które gadają po angielsku.

O stronie technicznej nie ma się co rozpisywać, bo wiadomo, że najwyższej jakości. 3D bym jedynie zlikwidował, bo standardowo niepotrzebne. Co w sumie dziwne, bo zwykle animkom robi bardzo dobrze.

Nic nie poradzę, bawiłem się OK, ale szału nie było. Kilka dobrych żartów to dla mnie zdecydowanie za mało. No i nie ma co ukrywać, że najbardziej śmieszyło mnie użycie słowa „klocek” w każdej odmianie i sytuacji – skojarzenie niezamierzone przez twórców, bo i jak, ale mimo wszystko… 6/10

(1682)

PS. Asi się podobało dużo bardziej. Jest młodsza 😉

PS2. A z klockowych spraw to najbeściejszy był peknięty hełm klocka z lat 80. To prawda, zawsze w tym miejscu pękały!

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004