Odrabiania czas…
Julie i Julia [Julie & Julia]
Julie Powell, niespełniona mieszkanka Nowego Jorku podejmuje wyzwanie Actimela. Zobowiązuje się opisać na swoim blogu wszystkie potrawy z książki swojej kulinarnej guru – Julii Child. Zmagania te poprzetykane są scenkami rodzajowymi z Francji, gdzie Julia Child rozpoczyna swoją przygodę z gotowaniem na serio.
Lekkostrawnie i przyjemnie, czyli komedia obyczajowa o gotowaniu i wynikających z niego przyjemnościach i niewielu nieprzyjemnościach, które nie psują nam miłego seansu. Miłego, ale troszkę za długiego, gdyż w jego trakcie mocne 8/10 spadło do końcowego 7/10.
Kolejny przykład na wielkość aktorską Meryl Streep, która do roli przytyła i która rolą znakomicie się bawiła. Nawet nie grała chyba, tylko dla potrzeb produkcji zamieniła w Julię Child tak jak za chwilę zamieni się w Margaret Thatcher.
Może i trochę przesłodzone to wszystko, ale do niezobowiązującego seansu w sam razu. A może i natchnie Was do ugotowania sobie czegoś dobrego i założenia kulinarnego bloga. A na te ostatnimi czasy jest koniunktura, choć obrazem blogowania z filmu się nie sugerujcie, bo to insza inszość.
Zainstaluj sobie Paypala, ludzie będą ci wpłacać kasę. LOL.
***
Korporacja żywność [Food Inc.]
Film bardzo na czasie w związku z całym zamieszaniem z GMO. Czyli jak to wszystko jest w Stanach i dlaczego tak źle.
Temat mocno dyskusyjny, a ja nie mam zamiaru wdawać się w dyskusje, dlatego napisze tylko, że dokument to przeciętny, który tak naprawdę wielkich sensacji nie odkrywa przed widzem. Skala opisywanego zjawiska jest spora, ale wątpię, aby ktokolwiek rozdziawił japę i zdziwił się, że także i żywnością rządzą potężne korporacje. A właściwie to jedna czy tam trzy na krzyż.
Każda strona żywieniowego konfliktu znajdzie jakieś argumenty na poparcie swojego stanowiska i w ten sposób można się do usranej śmierci dochodzić co i jak. A mnie się wydaje, że po prostu trzeba jeść wedle własnego sumienia i tyle. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby posilać się tak, aby się nie truć i aby braciom naszym najmniejszym nie działa się większa krzywda niż potrzeba.
A filmowi 6/10.
***
Zła kobieta [Bad Teacher]
Nad polskim tytułem nie będę się pastwił, natomiast oryginalny cenię za szczerość. Miał być „bad” film i taki był.
Wyrachowana, chamska i znudzona edukowaniem młodzieży nauczycielka postanawia zebrać kasę na szczytny cel – powiększenie sobie cycków. Pomóc jej w tym mogą dwie rzeczy:
1. Poderwanie bogatego nauczyciela o twarzy Justina Timberlake’a.
2. Zwycięstwo w jakimś tam konkursie wraz ze swoimi uczniami.
Nędzny to film, który nijak ma się do znakomitego „Złego Mikołaja”, na którym może się i nie wzorował, ale do którego podobieństwo jest uderzające. Z tym, że o ile Mikołaj był rzeczywiście zły, to nasza nauczycielka wcale taka zła nie jest. owszem, ma przebłyski (pewnie do trailera, żeby było co wrzucić), ale w głębi duszy wcale taka zła nie jest. Co więcej, pedagogiem też złym nie jest, tylko musi jej się chcieć.
No i generalnie tę tytułową postać uważam za najgorszą rzecz, jaka przytrafiła się filmowi. Miała być zła, jest co najwyżej niedobra. I to tylko momentami. I pal licho gdyby choć było się z czego pośmiać. Ale też nie ma, a żarty ograniczają się do niewysilonego korzystania z możliwości, jakie daje pomysł na film, który był. Ale został niewykorzystany w ogóle. Bo przecież trudno się śmiać z plamy na portkach Timberlake’a.
A Jason Segel jest tak drewnianym aktorem, że nie umiem w to uwierzyć, że można takim być. 4/10. Dla filmu, bo dla Segela to 1/10.
***
Oszukać przeznaczenie 5 [Final Destination 5]
Hmm, reckowałem piątkę czy nie? Oto jest pytanie, na które dziura w moim mózgu nie odpowie…
Tak czy siak krótko, bo nie ma o czym pisać. A nie ma, nie dlatego, że to denny film, ale dlatego, że każdy kto widział poprzednie cztery części wie co i jak. Znów jest to samo. Znów ktoś ma wizję, znów ktoś ginie, a ktoś przeżywa, znów Śmierć ściga tych, którzy powinni skonać. I robi to skutecznie.
Załamiecie ręce, że wciąż kręcą te same kotlety? Sami jesteśmy temu winni płacąc za nie.
Ja w każdym bądź razie nie narzekam. Wiem na co się porwałem i to dostałem. Najlepszą część serii mam już od dawna i nic tego raczej nie zmieni (dwójkę, jakby ktoś jeszcze nie wiedział), a kolejne oglądam dla fajnych scen śmierci. I pod tym względem piątka nie zawodzi. Są krwawe i ładnie zaaranżowane (nie wszystkie, ale kilka). A reszta jest milczeniem.
Piątkę stawiam na równi z czwórką, a obie oceniam dużo wyżej niż denną trójkę. 7/10 czyli ani ziębi, ani parzy – seansu nie żałuję. Plus mały plusik za twista.
***
Semi-Pro: Drużyna marzeń? [Semi-Pro]
Lata siedemdziesiąte. Ekscentryczny właściciel drużyny marzy o tym, aby jego team dostał się do NBA, co rozwiąże problemy finansowe klubu. Aby tego dokonać drużyna owa musi zająć miejsce w pierwszej czwórce swojej ligi. Póki co sa na miejscu ostatnim.
Komedia tylko i wyłącznie dla osób akceptujących przynajmniej obecność na ekranie Willa Ferrella. Należy spełniać ten warunek przed podjęciem decyzji o obejrzeniu tego filmu. Przy czym wydaje mi się, że nawet bycie fanem komika nie sprawi, że filmem się zachwycimy. Bo jest przeciętny. Z żartami w stylu Ferrella, ale myślę, że wziętymi z zeszytu z dowcipami, które nie znalazły się w innych jego filmach, bo były za słabe. Ot przeciętne to wszystko.
Co fajne w „Semi Pro” to trafnie oddany klimat lat 70. i polewka z niego. Po seansie miałem nieodpartą ochotę na obejrzenie poważnego filmu o koszykówce w tamtych czasach. Niestety, pod ręką miałem tylko ten niepoważny. 6/10 (ocena dla nieakceptujących Ferrella drastycznie spada).
PS. Facynujący polski tytuł. Dopiero teraz go zobaczyłem…
(1253)
Podziel się tym artykułem: