×

„Motel” [„Vacancy”] – Recepta na Hollywood (całość)

Myślę, że niewiele się pomylę stwierdzając, że większość polskich reżyserów dałaby się pokroić za możliwość nakręcenia filmu w Hollywood. Niektórzy o tym nie powiedzą na głos, a znów inni wcale się z tym nie kryją. Większość z nas zapewne pamięta scenę z „Kiler-ów 2-óch”, w której to scenie Juliusz Machulski stoi na lotnisku z tęsknym wyrazem twarzy trzymając w dłoniach tabliczkę z nazwiskiem Barry’ego Sonnenfelda. Chodziło wtedy oczywiście o sprzedany scenariusz do pierwszej części filmu o fajtłapowatym kwasikillerze, ale nie sądzę, aby pan Machulski obraził się na propozycję wyreżyserowania remake’u. Czas pokazał, że taki film nigdy (jak na razie) nie powstał, a Juliusz Machulski dalej stoi na tym lotnisku z tabliczką w dłoniach.

Tymczasem wielkimi krokami zbliża się do nas (premiera już była, tekst był pisany, gdy się zbliżała) premiera filmu „Motel” [„Vacancy”], który to film podsuwa prostą receptę na wycieczkę do Hollywood i spróbowanie tam swoich reżyserskich umiejętności: chcesz zaistnieć za wielką wodą, nakręć horror lub mroczny thriller. Rzućmy okiem na listę „nieamerykańskich” reżyserów, którzy w ostatnich latach skorzystali z tej recepty.

Nimród Antal

Na początek dwa słowa o reżyserze wspomnianego wyżej „Motelu”, węgierskim reżyserze (urodzonym w Los Angeles 😉 ), który zaatakował od razu z grubej rury i swoim fabularnym debiutem zdobył serca publiczności na całym świecie. Mowa oczywiście o „Kontrolerach” [„Kontroll”], filmie, który tylko troszeczkę nie pasuje do sformułowanej wyżej recepty. Nie pasuje, bo jest w nim spora dawka humoru, który jednak towarzyszy mrocznemu, bądź co bądź, tematowi. W zawiłych tunelach budapesztańskiego metra grasuje zakapturzony morderca, który wpycha pasażerów pod wagoniki metra. Główny bohater filmu, jeden z tytułowych kontrolerów, postanawia odkryć całą prawdę.

Film Antala jak burza przetoczył się po wielu festiwalach filmowych zdobywając na nich szereg nagród, a węgierski reżyser kolejny film nakręcił już za amerykańskie pieniądze. Co prawda przyszło mu na to poczekać aż cztery lata, ale wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że zadomowi się Stanach na dłużej. Szczególnie, że łamiący wiele „horrorowych” schematów „Motel” jest kolejnym kawałkiem świetnego kina zaserwowanego przez Antala.

***

Alex de la Iglesia

Co prawda słowo „kultowy” już dawno straciło na swoim znaczeniu, ale nie sposób nazwać Alexa de la Iglesię inaczej niż „kultowym” reżyserem prosto z Hiszpanii. Świat usłyszał o nim dzięki zwariowanej komedii science-fiction pod wszystko mówiącym tytułem „Accion Mutante” opowiadającej o grupie zdeformowanych terrorystów, którzy planują pozbycie się wszystkich pięknych ludzi. Kolejnym filmem wyreżyserowanym przez de la Iglesię był diaboliczny „Dzień bestii” [„El Dia de la bestia”], w którym reżyser opowiedział historię narodzin Szatana, które to narodziny chcą powstrzymać czyniący zło ksiądz, hiszpański odpowiednik Macieja Trojanowskiego z „Nie do wiary” oraz gruby satanista, miłośnik death metalu. Efekt tego znakomitego filmu był taki, że de la Iglesia wylądował w Hollywood.

Niestety, mariaż z Hollywood nie skończył się dla hiszpańskiego reżysera zbyt szczęśliwie. Choć zabrał ze sobą na szczęście swojego ulubionego Santiago Segurę, to „Perdita Durango” okazała się niewypałem i bardzo złym filmem, któremu dodatkowo na złe wyszły spore cięcia cenzury. De la Iglesia zwinął manatki i wrócił do ojczyzny, gdzie z powrotem odzyskał dobrą formę. Jackie Chan atakował Hollywood już trzy razy, więc nic nie stoi na przeszkodzie, żeby i de la Iglesia spróbował ponownie.

***

Alejandro Amenábar

Pozostańmy na chwilę w Hiszpanii. Na chwilę, bo i Alejandro Amenábarowi nie dane było jeszcze tworzyć za amerykańskie pieniądze (jego najbardziej „amerykański” film „Inni” [„The Others”] jest koprodukcją hiszpańsko-francusko-amerykańską). Nie sposób jednak twierdzić, że Hollywood się po niego nie upomniał. Upomniał się, a jakże, a głównym orędownikiem Amenábara stał się nie kto inny jak Tom Cruise, który zwrócił uwagę na Hiszpana dzięki wyreżyserowanemu przez niego „Otwórz oczy” [„Abre los ojos”], który stał się podstawą do „Vanilla Sky”.

Amenábar znakomicie wpisuje się w regułę „nakręć horror lub mroczny thriller a pojedziesz do Hollywood”. Jego „Abre los ojos” spełnia te warunki, a dodatkowo nie należy zapominać o tym, że reżyser zaczynał od thrillera dotyczącego tematyki tzw. „snuff movies” znanych u nas pod określeniem „filmów ostatniego tchnienia”, czyli filmu „Teza” [„Tesis”].

Kariera Amenábara rozwija się jak na razie znakomicie, a jego „W stronę morza” [„Man adentro”] zdobyło w 2005 roku Oscara za najlepszy film nieanglojęzyczny.

***

Peter Jackson

Przebieg kariery tego nowozelandzkiego reżysera znakomicie można zobrazować powiedzeniem „od zera do bohatera”. Któż mógł przypuszczać, że ten filmowy zapaleniec, który przez kilka lat w domowym zaciszu tworzył swój fabularny debiut )”Zły smak” [„Bad Taste”]) opowiadający o walce z kosmitami, którzy postanowili zrobić z mieszkańców Ziemi konserwy na dalszą podróż, dostanie możliwość kręcenia filmów z budżetem, o którym większość reżyserów może pomarzyć. A jednak, Jacksonowi się to udało.

A po drodze, zanim upomniał się o niego Hollywood, była jeszcze wspominana z wypiekami na twarzy przez wielu amatorów kina gore „Martwica mózgu” [„Braindead”], w której poziom posoki osiągnął stany grożące powodzią oraz „Niebiańskie istoty” [„Heavenly Creatures”], za których scenariusz Jackson był nominowany do Oscara (nudny musical o futrzakach „Meet the Feebles” pomijam). No a potem Jackson wyjechał do Hollywood, gdzie pod skrzydłami samego Roberta Zemeckisa nakręcił „Przerażaczy” [„The Frighteners”] świetny, choć niedoceniany, film. Co było dalej to już każdy wie. A przynajmniej powinien.

***

Ole Bornedal

Choć Dania kojarzy nam się głównie z serią filmów o przygodach fajtłapowatego gangu Olsena, to również tam znaleźć można przykład reżysera, który dzięki jednemu mrocznemu filmowi wylądował za wielką wodą. Ole Bornedalowi udała się ta sztuka dzięki „Nocnemu strażnikowi” [„Nattevagten”], filmowi, który opowiada o młodym studencie prawa, który chcąc opłacić swoje studia podejmuje posadę nocnego strażnika w kostnicy. A jako, że w mieście grasuje seryjny zabójca, który morduje kobiety, to wkrótce drogi obydwu splatają się razem ze sobą. Kto by pomyślał, że w Hollywood zauważą film, którego motto brzmi: „De soger en nattevagt, Martin er ikke morkerad, han har kun et problem… han far jobbet!”…

Bornedalowi dane było wyreżyserować swój film jeszcze raz, tym razem za amerykańskie pieniądze i z amerykańską obsadą. Tak powstał remake „Nocna straż” [„Nightwatch”] jeden z lepszych thrillerów ostatnich lat. Przygoda Bornedala z Hollywood była jednorazowa. Wrócił do Danii i dalej kręci tam swoje filmy.

***

George Sluizer

Podobną drogę do Bornedala przeszedł urodzony we Francji George Sluizer, o którym świat dowiedział się dzięki holendersko-francuskiej koprodukcji „Zniknięcie” [„Spoorloos”]. Film opowiada o parze kochanków, którzy wybrali się w podróż. Podczas jednego z postojów dziewczyna niespodziewanie znika, a chłopak rozpoczyna ocierające się o obsesję długoletnie jej poszukiwania.

I również Sluizerowi dane zostało nakręcenie tego samego filmu jeszcze raz. Powstał w ten sposób remake („Zniknięcie” [„The Vanishing”]), w którym wystąpili Kiefer Sutherland, Jeff Bridges oraz Sandra Bullock. Tutaj podobieństwa z Bornedalem się nie kończą, gdyż Sluizer również nie zadomowił się na stałe w Hollywood. Jednak w tym roku czeka nas jego kolejna próba podboju amerykańskiej krainy snów.

***

Takashi Shimizu

Takashi Shimizu to ewenement na skalę kosmiczną. Prawdopodobnie jedyny reżyser na świecie, który kilka razy nakręcił ten sam film. A wszystko zaczęło się od krótkiego telewizyjnego horroru „Klątwa” [„Ju-On”] (skądinąd bardzo dobrego) nakręconego za niewielkie pieniądze z efektami specjalnymi robionymi prawdopodobnie w PhotoShopie. „Ju-On” opowiadał o przeklętym mieszkaniu, w którym dochodzi do tajemniczych zgonów. Film zdobył dużą popularność i Shimizu dostał szansę nakręcenia go jeszcze raz za większe pieniądze. Potem odezwał się Hollywood i japoński reżyser za jeszcze większe pieniądze zrobił remake swojego filmu po drodze kręcąc sequele, które oczywiście opowiadały o dokładnie tym samym, co oryginalny film. I tak od 2000 roku (jeśli wierzyć IMDb.com) powstało już sześć „Ju-On-ów”.

W 2008 powstanie siódmy… A jako, że Shimizu ma zaledwie 35 lat to spokojnie możemy się spodziewać kolejnych filmów o nawiedzonym domu.

***

Aleksandre Aja

Trochę czasu musiał odczekać, ale już trzy lata po nakręceniu filmu, który dał mu przepustkę do Hollywood, Alexandre Aja trafił za ocean. Trafił i najwyraźniej nie zamierza stamtąd nigdzie się ruszać. Najpierw wyreżyserował remake trochę mniej znanego filmu Wesa Cravena „Wzgórza mają oczy” [„The Hills Have Eyes”] a na przyszły rok zapowiedziany jest kolejny remake, tym razem kultowych horrorów z „pirackiej ery video” – „Pirania” [„Piranha”]. Dwa filmy o krwiożerczych rybkach nakręcili sami Joe Dante oraz James Cameron, a teraz kolej na Francuza.

A filmem, który francuskiemu reżyserowi otworzył drogę na salony był bardzo krwawy horror „Blady strach” [„Haute Tension”] opowiadający o dwóch studentkach na wakacjach i mordercy, który lubuje się w odrywaniu głów kredensem…

***

Jak więc widać po powyższych przykładach, sposób „na thriller/horror” jest dość pewny. Nie ma co stać na lotnisku z tabliczką i liczyć na cud – trzeba wziąć kamerę we własne ręce i nakręcić w końcu jakieś polskie gore. Hollywood łowi reżyserów w Danii i w Nowej Zelandii, to dlaczego miałoby nie łowić i w Polsce. A taki Roman Polański to niby do wielkiego kina trafił dzięki komediom? Inna sprawa, że od dość dawna Hollywood ściga go, ale z trochę innego powodu. No, ale to zupełnie inna historia.

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004