×

DZIENNIK BRYDZI NOWAK (47)

[autor: Addy]

12 września, środa
0 papierosów, 0 alkoholu, przypalona owsianka – nie poznaję siebie

Sąsiedzi mieli wczoraj niezły ubaw, gdy w samych majtkach i drąc się przeraźliwie wyleciałam na ulicę. Przyjechała policja, pogotowie i straż pożarna. Ci z karetki koniecznie chcieli mnie zabrać do szpitala, zwłaszcza ten stary lekarz, który ślinił się, gdy mnie badał. Następnym razem będę spała w piżamie. Ostatecznie jednak wszyscy się rozeszli i rozjechali. W moim mieszkaniu znalazły się Patrycja i Samanta. To na twarz Pati właśnie natrafiłam dłonią w ciemnościach. Ale jak się tam znalazły? Nie miałam pojęcia. One też nie, ale temu się nie dziwiłam. One zazwyczaj o niczym nie miały pojęcia. Wyznały tylko, że miały dziwny sen – śniła im się szara twarz z wyłupiastymi oczyma. Pokazałam im medalion – oczywiście gdy tylko wzięłam go do ręki, zaczął się żarzyć.
– To on! To on mi się śnił w nocy! – wykrzykneła Samanta.
– Mi też! To kosmita!
– Skąd wiesz?
– No co ty! „Z Archiwum X” nie oglądasz? Każdy wie, że to kosmita!
Więc to jednak nie kuzyn Józef? Odrobinę się rozczarowałam.
– Kosmita? – zapytała z niedowierzaniem Samanta. – Taki zielony?
– Szary. Oni są szarzy – pouczyła ją Pati. – Zostawił ci jakąś wizytówkę?
– Nie – odparłam. – Powiedział, że się skontaktuje.
– Zawsze tak mówią. Mówią, że zadzwonią i nic!
– Kosmici? – zapytałam z niedowierzaniem. Wiedziałam, że Patrycja prowadzi bujne życie erotyczne, ale żeby aż tak…
– Nieee, faceci!
Znów się odrobinę rozczarowałam.
– I ten szary, kosmita, mówił, że grozi nam niebezpieczeństwo. I że musimy gdzieś wyjechać.
– Gdzie?
– Mówił o jakimś miejscu… – próbowałam wysilić pamięć. – Ale o jakim?
– A co tam leży pod telewizorem? – zapytała nagle Samanta.
Podeszłam i sięgnęłam ręką. To było zdjęcie z Polaroidu. Przedstawiało góry i jakiś domek.
– To nie moje – powiedziałam, pokazując Samancie fotkę. – Pewnie tu mamy pojechać. Tylko gdzie to jest?
– Pokażcie! Pokażcie! – wepchnęła się miedzy nas Pati. – Ja wiem! Byłam tam! To schronisko na Rysiance!

Poczułam, że pakujemy się w kłopoty. Mój nos nigdy mnie się mylił. Poczułam też swąd spalenizny. Chyba mleko na owsiankę się przypaliło.

[autor: Jaro]

13 września, czwartek
23 papierosy, kanister (ile to będzie jednostek?) na czwórkę

Ech, z tego Iwana to jest jajcarz! Ależ miałyśmy szczęście, że to właśnie do jego przedziału się dosiadłyśmy.

Ekspres relacji Odessa-Koluszki-Obidowa-Zawoja-Koluszki-Paryż był jak zwykle przeładowany. Dziwnym trafem Iwan siedział sam. Coś mi mówiło, że to Rosjanin. Czy to makrela zawinięta w „Prawdę” czy alarm założony na złotych zębach – sama nie wiem. Chyba marnie wyglądałyśmy po nieprzespanej nocy, bo Wania zaproponował na rozruchowego „Komsomolca”. Nie miałyśmy pojęcia czym jest to coś, więc na wszelki wypadek zgodziłyśmy się. Kiedyś zastanawiałam się, dlaczego ludzie trują się płynem do mycia ładowni tankowców. Teraz już wiem – to stawia na nogi nieboszczyka i zwala z nóg wołu. Od razu świat zawirował tysiącem barw, Pati zatańczyła raźno taniec z szablami bez szabel, a Samanta wykonała swój popisowy numer ze znikaniem gaśnicy. Liczni widzowie nagrodzili to oklaskami, a niejaki Chut Yun Ton, kierownik Mongolskiego Zespołu Pieśni i Tańca, chciał uparcie mieć Patrycję w swej grupie. Ta nie była tak chętna, pamiętając ze szkolnego teatrzyku, ileż to razy trzeba zdawać egzaminy ustne z różniastymi kierownikami.

Aniśmy się spostrzegły, a już nas wyrzucili na dworcu w Kamesznicy. No i zaczęły się schody. To znaczy nie było schodów, tylko nie wiedziałyśmy co zrobić. To znaczy na pewno były jakieś schody, ale nie wiem gdzie. O co to mi chodziło…? Aha, Pati lekko się narypała i nie bardzo było wiadomo, w którą stronę iść na tę Rysiankę. Na szczęście zjawił się baca. To ostatnie słowo było w języku góralskim. Trochę podobny do naszego. Ale są małe różnice. Zamiast „pan” mówi się „baca”, a zamiast „wódka” – „gozałecka”. Da się zrozumieć.

Baca Józek podwiózł nas swoją furą pod szlak na Rysiankę. No a tam, to dopiero schody były. Tzn. znowu nie było schodów, tylko podejście pod górę strome straszliwie. Jak ciężko iść po tych kamieniach w szpilkach. Ale i tak się cieszę, że przynajmniej zgubiłam jeden neseser. Pati idzie z trzema! Nic z tego – nie dojdziemy. Łapiemy stopa.

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004