×

Czterej pancerni 2, czyli…

…czasem odkurzamy starocie, bo ze dwóch na krzyż nowych czytelników mamy.

Werble….

Refleksy świetlne odbijały się od wypastowanej posadzki Muzeum Narodowego. Liczni widzowie bezgłośnie podziwiali prace starych mistrzów i przesuwali się z sali do sali tworząc nieprzerwany korowód osób. Ciszę mąciły od czasu do czasu głuche kichnięcia, bądź ciche okrzyki zachwytów. Jedna tylko osoba spokojnie stała pod ścianą i wydawała się być zupełnie nieobecna. Był to mężczyzna z długą, siwą brodą. Tylko ten spokój i brak jakiegokolwiek ruchu wyróżniał go spośród zebranych w muzeum ludzi. Ubrany w jaskrawoczerwoną hawajską koszulkę, rybackie gumowce, kapelusz z woalką i szorty znakomicie wtapiał się w tłum pozostając niezauważony i nie niepokojony przez nikogo. Z kieszeni szortów wystawał mu egzemplarz Catsa, a w dłoni trzymał rakietkę do pingponga, do której od czasu do czasu bezgłośnie śpiewał. Wiedział dobrze na co mógł sobie pozwolić. Lata spędzone w sowieckim wojsku, a potem praktyka w FBI nauczyły go sztuki kamuflażu. Był w tym mistrzem. Nagle podszedł do niego konspiracyjnie wyglądający chłopak.
– Jan Kos? Czy to pan? – zapytał.
– Psst – szepnął długobrody. Chłopak odszedł od niego przepraszająco kiwając głową i zaczął rozglądać się dookoła. Sprawiał wrażenie zagubionego. Znów zbliżył się do starca.
– Panie Kos, uprzedzano mnie, że nie będzie mi łatwo pana wyśledzić.
– Ja nie mówić po polski – stęknął dziadek. Uniósł do twarzy rakietkę do pingponga i zanucił „Love me tender”.
– Najlepsze kasztany są na placu Pigalle – rzucił nagle chłopak.
– A kto przy zdrowych zmysłach wpierdala kasztany – odpowiedział odzewem Janek.
– Ha! Wiedziałem, że to pan! A gdzie pies? – ledwie wybrzmiały słowa pytania, gdy chłopak poczuł na swoim nosie potężną piąchę Janka. Upadł na posadzkę ze zdziwioną miną.
– Mam już dość tego pytania! – syknął Janek pomagając mu wstać.
– Przepraszam, nie wiedziałem. No, ale przejdźmy do rzeczy – dodał, kiwając w stronę nadchodzącego strażnika, że nic się nie stało. – Pomożecie nam?
Janek podniósł do góry woalkę zasłaniającą jego oczy i z mdłym uśmiechem mrugnął do chłopaka. Dopiero teraz chłopak zauważył gumkę, którą przytwierdzona była do twarzy Janka broda.
– Pomożemy! Czekaj na nas za trzy dni na prywatnym lotnisku koło pawilonów handlowych. Wiesz gdzie to jest?
– Wiem. Będę na pewno – odpowiedział chłopak. Pożegnał się z Jankiem i odszedł. Janek znów oparł się o ścianę i przez chwilę bawił się rakietką. Za moment z kieszeni swej hawajskiej koszuli wyjął bibułkę i machorkę, którą dostał od Pułkownika. Zrobił skręta i zapalił go z błogą miną. Z błogiego stanu wyrwał go gest strażnika wskazujący na tabliczkę z napisem „NO SMOKING”. „Hmm” – pomyślał Janek – „przecież nie mam na sobie smokingu”. Mimo to nie miał zamiaru zwracać na siebie uwagi więc zgasił skręta i spokojnym krokiem wyszedł przed muzeum. Dopiero tam znów zapalił. Dodatkowo z kieszeni szortów, grzebiąc przez chwilę obok Catsa, wyciągnął telefon. Wyciągając go zahaczył dłonią o gazetę. Cats wypadł na zewnątrz, a jako, że nie był spięty żadnymi spinaczami luźne kartki ze zdjęciami rozsypały się na wietrze. Janek zaklął cicho pod nosem. Kolekcjonował najciekawsze strony z Catsa już od kilku miesięcy, a teraz nie miał czasu żeby je pozbierać. Kartki spokojnie wirowały poddając się podmuchom wiatru. Kilka z nich opadło na stojące przed muzeum samochody, a resztę rozwiał wiatr w nieznanym kierunku. Janek nie miał czasu na sentymenty. Podniósł słuchawkę do ucha.
– Memory… find… – mrucząc pod nosem wybierał odpowiednie klawisze. Odczekał chwilę aż nawiąże połączenie. – Buźka, to ty?
– Prosiłem cię żebyś tak do mnie nie mówił – usłyszał w odpowiedzi głos Grigorija.
– Sorry stary. Co tam u Lidki?
– Po staremu. Hoduje arbuzy. Co tu w Gruzji można robić?
– Dzieci – zażartował Janek. Po chwili ugryzł się w język wspominając na dwunastoosobową gromadkę Grigorija. Często mu się zdarzało mieć język szybszy od myśli. Między innymi dlatego wypuścili go z wojska tylko ze stopniem kapitana. Pułkownik zwykle bywał tolerancyjny, ale określenia „gruba świnia” nie mógł przełknąć. W ogóle gdyby nie interwencja Czernousowa to pewnie teraz Janek szorowałby kible. Z zamyślenia wyrwał go niezadowolony głos Grigorija:
– Cha cha cha panie kuratorze, cha cha cha – wycedził Gruzin z przekąsem.
– Sorry Buź… Stary.
– No, ale nie mów, że dzwonisz tylko po to żeby się zapytać co tam u Lidki.
– Ano właśnie po to. Trzymaj się – dodał Janek i rozłączył rozmowę. Zachichotał pod nosem, odczekał dwie minuty i znów zadzwonił do starego przyjaciela.
– Czego kurwa?! – Grigorij był wyraźnie niezadowolony.
– Sorry za ten żarcik – Janek mówiąc te słowa zauważył, że zbyt często używa słowa „sorry”. Jedni rzucali się w picie, a Janek językiem angielskim rozładowywał stresy po kilkudziesięcioletniej słuzbie w Armii Czerwonej. Piciem zresztą też. – Jest robota.
– Znowu? Dopiero co pomogliśmy staruszce zdjąć kota z drzewa.
– Nie narzekaj. Fucha dobra jak każda inna.
– Ale ja musiałem dymać z Gruzji!
– Nie marudź, nie było czym opłacić ZUSu. Chciałeś mieć firmę to się teraz nie gorączkuj.
– Dobrze, już dobrze. Co to za robota?
– Dowiesz się na miejscu. Przylatuj. Trzeba jeszcze Czereśniaka z psychiatryka wyciągnąć. To nara – rzucił slangiem Janek. Nauczył się kilku słów od swojego syna. Zanim jeszcze Marusia go rzuciła dla jakiegoś otyłego rosyjskiego generała z milionem medali przypiętych do piersi. Syna też zabrała. „Bo to zła kobieta była” lubił powtarzać, ale w głębi serca cieszył się, że to zrobiła. Wstyd się było z tymi dwoma rudymi łbami na mieście pokazać. Marusia jak Marusia, ale z Saszki wszyscy się śmieli. A przy okazji z Janka.
– Trzym się – mruknął Grigorij. Ten miał dwunastkę dzieci.
Janek rozłączył rozmowę i już miał iść, gdy nagle podeszło do niego dwóch policjantów. Spojrzeli groźnie w jego stronę i wyciągnęli pałki.
– Pójdziesz z nami pijaku! – krzyknął mniejszy. Pałka w jego dłoni wyglądała wręcz menstrualnie. „Właśnie” – pomyślał Janek – „Menstrualnie czy monstrualnie?”. Nie miał jednak czasu na dalsze rozmyślania, gdyż uderzenie w głowę sprowadziło go do parteru. Najgorszy był ten pierwszy cios. Następne ciosy pałek nie bolały tak bardzo. Policjanci w końcu przestali go okładać, a tylko wzięli za fraki i zaczęli ciągnąć w stronę radiowozu.
– Panowie! Catsa zostawiłem! – wycedził jeszcze Janek zanim zemdlał.

Pobudka w areszcie nie była taka zła. Janek otworzył oczy i rozejrzał się po zatopionej w półmroku celi. Cztery prycze, dwóch więźniów, kibel i zakratowane okno. Janek rozciągnął zaspane mięśnie i głośno ziewnął. Czuł się dobrze, tylko trochę bolała go dupa. Nie wiedział czemu.
W bezruchu przeleżał dwie godziny. Żałował teraz, że na akcję zabrał gumiaki. Było gorąco i spociły mu się nogi. Niemiły zapach roznosił się chyba nawet za oknem. Mimo to reszta współwięźniów spała spokojnie, pochrapując od czasu do czasu. Nagle usłyszał chrzęst otwieranej kraty.
– Wstawaj Kos! Wychodzisz!
Donośny głos strażnika zbudził jednego z więźniów.
– Kos? Janek Kos? – spytał.
– Tak – potwierdził Janek.
– A gdzie masz psa?
Janek niczym pantera doskoczył do mężczyzny i wymierzył mu mocnego kopniaka. Więzień stęknął głucho. Strażnik doskoczył do Janka i zaczął go odciągać.
– Zostaw go! Chyba, że chcesz tu jeszcze posiedzieć?
– Już skończyłem – spokojnie odparł Janek. Kopnięty więzień się nie ruszał. W FBI nie takich sztuczek uczyli. Ten jeden kopniak wystarczył żeby mężczyzna nie podniósł się co najmniej do wieczora. „Szkoda tylko” – pomyślał Janek – „że nie nauczyli mnie co zrobić żeby mnie ta cholerna dupa boleć przestała!!! – Nie lubię gdy ktoś mnie pyta o psa – poinformował strażnika.
– O Szarika? A co z nim?
Janek chyba tylko siłą woli powstrzymał się od uderzenia strażnika. Zaklął tylko cicho pod nosem i opluł go, gdy ten nie patrzył. Janek ruszył za strażnikiem do wyjścia. Za drzwiami czekała go niespodzianka.
– Pierunie, to już nie mosz gdzie nocować? – zagrzmiał Gustlik.
– Gustlik! Co tu robisz?
– Jak to co? Kaucję za ciebie wpłacam!
– A co na to Honorata?
– A co ona ma do godania! – krzyknął Gustlik odruchowo zasłaniając podbite oko.
– Zupa była za słona? – Janek znów ugryzł się w język. Zapomniał przez chwilę, że Gustlik zajmował się domem, a Honorata utrzymywała dom pracując na przodku jako rębacz. Gustlik jednak puścił tą uwagę mimo uszu. Honorata rzadko puszczała go z domu, a już żeby zobaczyć się z kumplami to prawie w ogóle. Za bardzo się cieszył żeby narzekać na niewyparzona gębę przyjaciela.
– Kurna, ale się cieszę, że cię widzę.
– Wczoraj się widzieliśmy.
– Eee, to się nie liczy. Ty siedziałeś w samochodzie, a ja wracałem z… z… z… na dupach byłem i akurat wracałem do domu.
– Na dupach? A ja słyszałem, że widziano cię na targu jak kupowałeś selery.
– Nic się przed tobą nie ukryje – westchnął ciężko Gustlik. Drażniła go przeszłość przyjaciela i jego praca dla FBI. Praktycznie nie dało się go okłamać. – No ale godej, co tu robisz?
– Nie pora na szczegóły. Robota jest. Za dwa dni. Trzeba wyciągnąć Czereśniaka z psychiatryka i jedziemy.
– Wiem, widziałem się dzisiaj z Grigorijem. Przyjechał z Gruzji i arbuza mi przywiózł.
– No to do roboty – energicznie stwierdził Janek poprawiając swoją hawajską koszulę. Dupa bolała go jakby trochę mniej.

– Panie Czereśniak! Kolacja! – krzyknęła szczupła pielęgniarka w stronę mężczyzny, który grał właśnie na niewidzialnych organkach.
– Napoleon. Nazywam się Napoleon.
– Kolacja panie Napoleon!
– Co tam dzisiaj na kolację?
– Ziemniaki i jajko sadzone.
– To wstyd żeby cesarz jadł takie świństwo! Natychmiast przynieście mi bażanta!
Pielęgniarka wzruszyła ramionami i zostawiła na stoliku talerz z kolacją. Czereśniak westchnął głośno i wrócił do gry na organkach.
– Pięknie grasz – głos Grigorija rozległ się po całym pokoju.
– Buźka? Co ty tu robisz?
– Nie mów do mnie Buźka! – Grigorij bardzo tego nie lubił. Ksywka cały czas przypominała mu o paskudnej szramie, której nabawił się podczas zabawy ze swoim rapierem. Nauczyła go, że nie należy otwierać nim kopert. – Zadanie jest, ubieraj się – dodał.
– Ale ja nie mogę. Ta miła pani co to ją pewnie minąłeś obiecała mi przynieść bażanta.
– Ubieraj się i wyskakuj przez okno.
– Zgłupiałeś? To jest dziesiąte piętro!
– Podstawiliśmy płachtę.
– Tak jak ostatnio? Mówię ci, nie ma nic gorszego niż po kilku sekundach lotu w dół zorientować się, że lecisz prosto na beton.
– Nie piskaj Tomuś. Narzekasz i narzekasz. Stało ci sie coś? Głupi już byłeś to nie mogłeś jeszcze bardziej zgłupieć. Czekam na dole – skończył Grigorij i wyszedł. Szedł przed siebie korytarzami szpitala psychiatrycznego rozmyślając o swoim czołgu, który już czekał na lotnisku. Jeszcze dwa dni i znów poszarżuje nim przed siebie. Uśmiechnął się na samą myśl. Z zadumy wyrwał go głos recepcjonistki:
– No i co tam u wujka?
– Wszystko w porządku – odpowiedział Grigorij. Sekundę później usłyszał urywany krzyk i uderzenie czegoś ciężkiego o ziemię. „Cholera” – pomyślał Grigorij – „Znowu podstawiliśmy płachtę nie pod to okno o trzeba.”

– Nie ma mowy! Nie polecę!! – wydzierał się Gustlik. – Wiedziałem, wiedziałem!! Byłem pewien, że znowu będziecie mnie chcieli zmusić do lotu samolotem, ale tym razem się nie dam!!
Tomek Czereśniak sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyciągnął z niej małe pudełko. Otworzył je, wyjął cukierka i podał go Gustlikowi. Gustlik wziął cukierka i włożył go do ust.
– Porozmawiajmy – zaczął Janek.
– Nie mogę, cukierka ssam – odparł Gustlik. Skupiona mina powoli zaczynała jednak znikać z jego twarzy. Coraz wolniej poruszał szczęką aż w końcu zasnął.
– Usnął! – krzyknął kapral Wichura uchylając okno samolotu transportowego.
– Pewnie! – krzyknął Janek.
– No to wnoście go i lecimy.

CDBMN choć już od paru lat nie następuje…;P

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004