×

Popiełuszko – Wolność jest w nas

Oj, coś czuję, że dawki patosu, łopatologii i kiepskofilmowości, jaką przyjmę w przeciągu 24 godzin zapoczątkowanych wczoraj wieczorem, nie wytrzymałby nawet Jack Bauer. Zaczęło się od filmu z tytułu, a skończy wieczorem dzisiejszym wraz z przed premierą „Nazywam się Khan”. Gdybym się już nie odezwał to wiedzcie – zabiły mnie te dwa filmy.

Matkoboskoczęstochowsko, jaki to jest słaby i żenujący film. Naoglądałem się swego czasu zapowiedzi w tv, w kinie, na blogach z kożuchami męskimi i nawet w EMPiK-u i miałem szczerą ochotę obejrzeć go w całości, bo gdzieś tam tliła się we mnie nadzieja, że będzie to choć przyzwoity film. Szczególnie że lubię filmy oparte na faktach i ciekawi mnie historia (zaczęła jakiś czas temu, bo moja histeryczka z liceum raczej, by tej mojej miłości nie potwierdziła). Niestety, film „Popiełuszko…” nie był nawet przyzwoity. Przez pierwszą połowę był żenujący i niezamierzenie śmieszny oscylując w okolicy oceny 2(6). Druga połowa natomiast była trochę lepsza i dlatego 3-(6) dam. Jedynki zostawiając dla filmów, które nie mogą się bronić tym, że mnie szczerze rozbawiły w momentach, które chyba nie miały być jednak zabawne. No i generalnie, żeby dostać 1(6) to też trzeba się postarać – nie można tak po prostu szastać tą minimalną oceną… Ale po co ja się tłumaczę?

Czasem jest tak, że gdy film zaczyna się gorzej niż źle to nadzieja, że jeśli nawet potem nie będzie lepiej, to gorzej już też nie będzie. W przypadku „Popiełuszki” jest zupełnie inaczej – gdy wydaje się, że już nic głupszego nie będzie – buch, źle się wydaje. Zaczęło się więc od migawki z dzieciństwa tytułowego księdza, w którym drętwe dialożki podawane były z tak sztucznym zaśpiewem, że nie wiem czego by było trzeba, żeby mnie przekonać iż to rdzenni ktośtamianie do mnie mówią. Coś jakby George Clooney zagrał Kargula, żeby to jakoś zobrazować. Na szczęście migawka szybko się skończyła i potem już poznaliśmy księdza w wieku dojrzałym, jak zmaga się z armią i zostaje wyświęcony. Wszystko „opowiedziane” w pięć minut nie wiadomo za bardzo po co i nie wiadomo w ogóle nic. Bo człowiek chciałby się może dowiedzieć, dlaczego młody Jurek został księdzem (z filmu wychodzi na to, że dlatego, iż wojsko polskie przeszkodziło mu w grzybobraniu), co nim kierowało, jak to wtedy było, że się tym księdzem zostawało itd. Nic z tego. W jednej chwili mdleje wieziony na inwazję Czechosłowacji, a w drugiej proboszcz go opieprza, że nie umie śpiewać.

No tak, bo to w ogóle jest główny minus tego filmu. Co wiemy o Popiełuszce? Ano z grubsza każdy wie, że był kapłanem Solidarności i że został zamordowany. A czego dowiemy się o nim z tego prawie dwu i półgodzinnego filmu? Niczego więcej. Pozgrzytamy tylko zębami na ten zbiór skeczy i wesołych scenek z pierwszej połowy filmu i pewnie trochę zadumamy się nad jego końcówką z wiadomym nie happy endem. Niestety, humor (ten zamierzony, jest go trochę) filmowi nijak nie pomógł, bo niby powinien stanowić kontrast dla smutnego końca, ale nie stanowi. I generalnie trzeba się go było po prostu pozbyć i zrobić rzetelny film, z którego widz mógłby się czegoś dowiedzieć, a nie być karmiony półsłówkami, niedopowiedzeniami i najlepiej jakby wszystkiego sam się domyślił. Nawet nie ma się czasu przyzwyczaić do jakichkolwiek jego bohaterów, bo pojawiają się i znikają w tempie szybkim wyjątkowo. Pomijając księdza Popiełuszkę i może jeszcze Zamachowskiego – cała reszta pojawia się chyba tylko po to, żeby wziąć kasę za dzień zdjęciowy. Tu wyskakuje Englert, tam Jeżewska, a przysiągłbym, że w czterosekundowej scenie pojawia się też Anna Gzyra. No powiedzmy, że dość znana aktorka (nawet, jeśli jej nie znacie, to nie znaczy, że nie jest znana :P) siedzi w ławce kościoła, kamera się po niej ślizga przez cztery sekundy i koniec. Fajny jest też naczelny morderca polskiego kina ostatnich miesięcy – Jacek Rozenek. Znowu jakiegoś oprawcę chyba gra – nie wiem czemu mu takich na starość przyszło grać. Znaczy przesadzam z tym „grać”, bo też pojawia się na minutę i dwie i chyba swoją zaciętą gębą coś ma nam sugerować.

Nie, ale serio, nie macie nawet pojęcia, jaki to jest słaby film. Przez cały czas jego trwania pojawiają się jakieś postaci, ale nic o nich nie wiadomo. Ten strajkował, inny ten wyskoczył przez okno jak go milicja szukała, ta jest malarką, a znowu ten chyba kapusiem, ale nie wiadomo, bo połowa wątków jest nie zamknięta, a żadnego wyjaśnienia w końcowych napisach próżno szukać. Pewno reżyser chciał to zostawić do namysłu widzowi, ale rany, to nie jest film z twistem na końcu, ale film biograficzny, który przede wszystkim powinien być rzetelny. Tymczasem rzetelność „Popiełuszki” ogranicza się chyba tylko do tego, że reżyser i scenarzysta w jednym wysłuchał przyjaciół księdza, od każdego wydusił jakąś ciekawą historyjkę i potem skleił ją w film. A z takich sklejonych historyjek niewiele dobrego może wyjść.

No ale jak mówię, przynajmniej śmiechu była kupa z filmu – człowiek się dowiedział, że można tak beznadziejnie filmy robić, że można tak beznadziejnie grać (nawpychali do cameosów chyba połowę znajomków księdza, no i oni się bardzo starają, żeby przez tę minutę swojego występu zagrać nie tak jak trzeba). Zajefajni byli „aktorzy”, którzy asystowali Popiełuszce i nie wiem, chyba dobry PR aktorom w ogóle robili. Upadł Komunizm Szczepkowska, Vabank Kaczor i Ruska Carmen Komorowska wyskoczyli tak niespodziewanie i znienacka, że prawie umarłem ze śmiechu. Tak samo jak w momencie, gdy znikąd wyskoczył Radek Pazura z długą brodą i zaczął chwalić powidła 🙂 Albo kardynał Glemp. AAA! Bóg mi świadkiem – będzie bohaterem jakiegoś mojego filmiku, gdy tylko trafi mi się jakaś wena. Wypisz wymaluj – Yoda. Te same uszy, ten sam sposób mówienia. AAA!

Niestety, dupa. Amerykańskie filmy o ichnich patriotach są jakie są, ale w porównaniu z „Popiełuszką” każdy jeden z nich jest arcydziełem.
(972)

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004