Oglądaliście „Symetrię”? No to „Felon” jest o tym samym, z tą różnicą, że on to zrobił, a Stephen Dorff jest lepszym aktorem od Arka Detmera czy jak tam mu było temu, co to się na tygrysie chciał powiesić. A jak nie oglądaliście „Symetrii” to może „Niewinnego człowieka” [„An Innocent Man”] z Tomem Selleckiem widzieliście? Też lepszy od Detmera…
Przykładny ojciec rodziny (Dorff) ładuje w łeb bejsbolem włamywaczowi, który w nocy włamał się do jego domu. Trafia tak nieszczęśliwie, że włamywacz ginie na miejscu. A potem jeszcze parę razy nieszczęśliwie trafia w wyniku czego ląduje na dość nieciekawym oddziale (są w pierdlu ciekawe oddziały), który silną ręką trzyma za łeb, któż by inny jak nie klawisz o dość luźnym podejściu do przepisów więziennych (lostowy Dejtukmajson; przerypane ma koleś, zagrał przed „Lost” w kilku ciekawych filmach, a i tak dostał taką łatę, jaką dostał).
Pewnie nie, bo w tak ograniczonej lokacji jak więzienie ciężko wymyślić coś oryginalnego, ale kto wie, może reżyser „Felon”, człowiek znany do tej pory z kaskaderki („Hard Target”, „The Last Action Hero”, „Total Recall”, „The Crow” itd.), Ric Roman Waugh oglądał polską „Symetrię”. Podobieństw między tymi dwoma filmami jest naprawdę sporo. Obydwa są dość skromne, obydwa są dość klaustrofobiczne, obydwa mają do maksimum okrojoną obsadę, historie opowiadane przez obydwa są podobne… I tak, jak mówię, powierzchnia bloku więziennego jest ograniczona i na pewno przesadzam z tymi polskimi wzorami, ale to porównanie obydwu filmów być może przyda się komuś, komu podobała się „Symetria” (mnie wybierz! mnie! mnie! wybierz mnie!). Bo jeśli podobała mu się „Symetria” to i „Felon” mu się spodoba. Szczególnie, że jak już mówiłem jest o wiele lepiej zagrany (Val Kilmer ma tutaj spore pole do popisu wypracowane sobie przez lata ciorania się po planach i rolach mniejszych i większych – spokojnie może sobie teraz wybierać aktorskie wyzwania i je realizować – myślę, że rola Johna Smitha była dla niego doprawdy świetną zabawą).
I cóż tu właściwie więcej pisać. Świeżak zamknięty w więzieniu pełnym chodzących testosteronów z głową w karku próbuje przeżyć i wrócić do czekającej na wolności żony (miłośnicy „24” (taki serial) z pewnością się ucieszą, że w „Felon” można sobie pooglądać z dobrej hehe strony Marisol „Nadię Yassir” Nichols). Każdy sobie chyba potrafi dośpiewać, co będzie dalej.
I rzeczywiście, „Felon” nie ucieka od schematów i niczego nowego ze sobą nie przynosi. Klawisze są wredni, a wielokrotni mordercy wymarzonym kandydatem na best frienda (czego zazdrościłem bohaterowi „Symetrii”, to fajnych kolegów po wyjściu z pierdla (o ile oczywiście wylazł) – z takimi spokojnie można robić burdy na podwórku i nikt ci nie podskoczy; ech, ale koszty takich znajomości są jednak za duże, szczególnie, gdy się prowadzi siedzący tryb życia…). Można też trochę nosem pokręcić na wydawałoby się niewiarygodne losy głównego bohatera, który przecie powinien liczyć na jakieś choćby drobne względy, a nie od razu na grubą rurę z prądem między nogami (no wyobrażacie sobie, że nagle trafiacie do paki, wy, łagodne stworzenia, które nic więcej w życiu nie przeskrobały poza ściągnięciem empetrójki z netu i nie dość, że ładują was między najgorszych pensjonariuszy, których najlżejszym przewinieniem, jakie popełnili jest poszóstne morderstwo, to jeszcze nikt przez chwilę nie pomyśli „ej, przecież on jest z tych łagodnych, dajmy go do celi z tymi, co podatków nie płacili”?) (jak zwykle, dużo tych nawiasów), ale coś tam mi się w oczy obiło, że film inspirowany jest wydarzeniami, które w latach dziewięćdziesiątych miały miejsce w Californian State Prison w Corcoran (ta, wiem, świrnięty strażnik tam jeno był i tyle podobieństw), więc niech będzie. Zresztą, wziął się i wpakował nasz bohater tak niefortunnie, że niech mu i będzie, że taki biedak pechowy był. Inna sprawa, że przypieprzyć umiał, więc co tam (kolejna kulawa sprawa odnośnie filmu, na którą nie ma wyjścia, trzeba oko przymknąć, żeby mieć przyjemność z seansu).
Dobra, bo znowu się rozpisałem. Dobry, prosty film. Trzyma przed ekranem, nie nudzi, utrzymuje równe i dobre tempo od początku do końca i w ogóle warto go obejrzeć. 5(6)
(667)
Łooo, nie zauważyłem. Zupełnie przypadkowo i nieświadomie, akurat recka „The X-Files: I Want to Believe” była tą 666. A to ci! Sprawa w sam raz dla Archiwum X.
Podziel się tym artykułem: