Jak to dość często w takich przypadkach bywa, nie oczekiwałem jednego z najbardziej oczekiwanych seriali roku – Opowieść podręcznej, The Handmaid’s Tale. Nie dlatego, że jestem taki ą i ę i ponadto, ale dlatego, że w ogóle uciekła mi informacja o tym, że powstaje. Częściowo pewnie też dlatego, że ani nie znam jej książkowego pierwowzoru autorstwa Margaret Atwood, ani nawet pierwszej jej ekranizacji dokonanej hen w 1990 roku przez Volkera Schlöndorffa. I w sumie to pewnie lepiej, bo Opowieść podręcznej w końcu została wyemitowana, a ja rzuciłem na nią okiem bez czekania i ciężaru oczekiwań, które często są decydujące w odbiorze. Wrażenia? Recenzja pilotowego odcinka serialu Opowieść podręcznej, The Handmaid’ Tale.
O czym jest serial Opowieść podręcznej
Krętą drogą pomiędzy amerykańskimi lasami gdzieś tam podąża samochodem multirasowa para z czarnoskórym dzieckiem. Samochodowa część ucieczki kończy się wraz z wypadnięciem auta z drogi. Kobieta (Elisabeth Moss) bierze dziecko na ręce i ucieka dalej. Nie za daleko. Szybko łapią ich tajemniczy mężczyźni ubrani na czarno i dzierżący w dłoniach karabiny. Oddzielają dziewczynkę od matki, a matce dają w łeb i zabierają ze sobą. Gdy po raz kolejny spotkamy Fredę, bo tak dostała na imię – wcześniej nazywała się inaczej – siedzi ubrana w charakterystyczny strój przywodzący na myśl postaci z obrazów holenderskich twórców i rozmyśla nad swoim losem. Jest teraz tzw. podręczną komendanta Freda Waterforda (Joseph Fiennes), polityka, który w totalitarnej Republice Gilead pełni jedno z wysokich stanowisk. Jest niedaleka przyszłość, trwa wojna – nie wiadomo jeszcze kogo z kim, ale pachnie powtórką z wojny secesyjnej – ale o niej tylko słyszymy z urywków zdań. Tu, gdzie aktualnie mieszka Freda, jest cicho, spokojnie i właściwie sielsko, gdyby nie napotykani co krok żołnierze z bronią gotową do strzału, bądź wiszące na moście trupy osób, które z różnych przyczyn nie pasują rządzącemu reżimowi. I gdyby nie to, że Freda zmuszona jest uczestniczyć w ceremonii, która jest sednem istnienia każdej podręcznej. Świat przyszłości opanowała zaraza bezpłodności. Jedynym zadaniem płodnych kobiet, takich jak Freda, jest rodzenie dzieci uprzywilejowanym personom, których żony dotknęła owa bezpłodność. Jak żona komendanta Waterforda, Serena Joy (Yvonne Strahovski). Freda tłumi wszystkie buzujące w niej uczucia i wspomnienia, zaciska zęby i robi to, czego się po niej oczekuje. Wszystko po to, by mieć jeszcze szansę na ponowne zobaczenie córki. Wydaje się ona jednak iluzoryczna, a każdy przejaw nieposłuszeństwa może skończyć się dla Fredy zesłaniem do miejsca, z którego podręczne już nie wracają.
Recenzja pilotowego odcinka serialu Opowieść podręcznej, The Handmaid’s Tale
Przede wszystkim dwie rzeczy stanowią na starcie o sile nowego serialu od Hulu i MGM. Pierwszą z nich jest pomysł, który dla mnie często jest kluczową sprawą, jeśli chodzi o zadowolenie z seansu. Wiadomo, że wszystko już raczej było, więc nie ma co liczyć na coś mega świeżego, ale to nie zwalnia autorów filmów i seriali od starania się o choć odrobinę oryginalności. I osnucie opowiadanej historii na prostym sednie, które da się streścić w jednym, maksymalnie dwóch zdaniach. Jasne, że łatwiej jest nakręcić coś na zasadzie kilku splatających się ze sobą pod koniec wątków, bądź natchnionego bełkotu, w którym do połowy filmu nie wiadomo o co chodzi, ale ja wolę znać chwytliwy punkt wyjścia od początku. Świat przyszłości, rządzi reżim, jest bezpłodność, więc kobiety traktowane są jak żywe inkubatory. Jedno zdanie, wiem na czym stoję, jestem zaciekawiony. Strata tych, którzy przez ponad trzydzieści lat od powstania książki nie pokusili się, żeby zrobić serial z tego gotowego już pomysłu.
Drugim atutem serialu Opowieść podręcznej jest jego aktualność mimo futurystycznego setapu. Opowieść podręcznej jest przykładem serialu science-fiction, który nie wygląda jak serial science-fiction. Nikt tutaj nie fruwa statkami kosmicznymi, a supermarket wygląda zupełnie tak samo jak nasze Tesco. Często pod maską takiej produkcji kryje się niby-futurystyczny komentarz do aktualnych wydarzeń na świecie i nie inaczej jest w tym przypadku. Szczególnie łatwo przyłożyć sobie miarę The Handmaid’s Tale do tego, co aktualnie dzieje się u nas i wskazać palcem kilka niepokojących korelacji. Oczywiście świat serialu Opowieść podręcznej to daleko idący wniosek, ale tym bardziej można traktować go jak ostrzeżenie i przestrogę przed tym, do czego prowadzi przesada. W tym wypadku przedawkowano Biblię, a jej wersety odczytywane są przez rządzących światem Opowieści podręcznej w sposób przerażająco literalny. Pozostaje jeszcze tylko czekać na hipokryzję, która na pewno szybko się w The Handmaid’s Tale pojawi.
Mimo niezaprzeczalnych atutów, do których dochodzi też odpowiednia realizacja (dobrze oddana surowość purytańskiego społeczeństwa wyjęta prosto ze Szkarłatnej litery), której nie ma się gdzie przyczepić, pilot serialu Opowieść podręcznej wciągnął mnie na razie umiarkowanie. Wiele rzeczy z pilotowego odcinka to gotowy przyczynek do niekończących się dyskusji i analiz, ale pod względem rozrywkowym (jakkolwiek źle brzmi to słowo w takim kontekście) póki co jest porządnie i tyle. Serial w całości podporządkowany jest pomysłowi na niego, a zresztą w pilocie nie starczyło czasu na nic więcej niż zarysowanie sytuacji. Kiedy więc z grubsza mamy to już za sobą, liczę na to, że na rozrywkę przyjdzie czas później i może wtedy będę bardziej entuzjastyczny. Choć myślę sobie, że nie wszystkie seriale muszą być rozrywkowe, wystarczy, żeby były mądre i już oglądanie ich nie jest stratą czasu. Nawet jeśli paznokcie pozostają całe i nie ma się dreszczy emocji. Na razie rekompensuje to celna i niepokojąca treść, którą podkreślają kolorowe migawki z niedawnej przeszłości głównej bohaterki. Widzimy w nich ten również i „nasz” świat, co tylko potęguje gulę w przełyku na myśl o tym, że może się tak zdarzyć, że ani się obejrzymy i będziemy żyli w świecie, który na tę chwilę wydaje nam się być serialem science-fiction.
Podsumowując, dla mnie Opowieść podręcznej to ten sam przypadek co Westworld, o którym opinię mam zresztą podobną (nawiasem mówiąc wciąż nie skończyłem pierwszego sezonu). Nie dziwi to jednak, bo i obydwa seriale są do siebie łudząco podobne. Ich sedno jest identyczne – świat przyszłości ukształtowany według konkretnego na nią pomysłu, zamieszkany przez Nas i Onych. Światem na razie rządzą jedni, ale drudzy już cierpliwie czekają, żeby przejąć sprawy w swoje ręce. Świat nie znał bowiem chyba jeszcze żadnego systemu totalitarnego, który żyłby długo i szczęśliwie. Albo przynajmniej szczęśliwie.
Podziel się tym artykułem:
Obejrzałem 2 odcinki i serial przerażający. Choć powodem czemu się zdecydowałem nie była tematyka tylko po prostu chciałem zobaczyć w kolejnym serialu naszą Iwonkę:-) Dexter, ostatni sezon 24 (z Kieferem), a zwłaszcza Chuck to seriale rozrywkowe, więc chciałem zobaczyć jak wypadnie Strahovski w poważniejszym repertuarze.
Serial oczywiście od czasów chyba trailerów już, ale też za premiery ma łatkę serialu uwikłanego we współczesną politykę. W USA oczywiście mówi się, że tak może wyglądać kraj po rządach Trumpa a u nas już spotkałem się z komentarzami, że ten serial to mokry sen pisowców, z PiS ktoś pisał scenariusz.
Nie przepadam za PiS, ale po obejrzeniu dwóch odcinków bardziej miałem skojarzenia z sytuacją polityczną nie u nas tylko na świecie czyli islamizmem zalewającym zachód, który nie szanuje kobiet mówiąc bardzo łagodnie. W ich kręgu kulturowym facet może kobietę pobić, zabić, zrobić wszystko co chce i nie spotka go żadna kara gdy udowodni że kobieta zasłużyła. U nas takich sytuacji nie ma i można się domagać sprawiedliwości. Wydaje mi się, że większe zagrożenie raczej ze strony islamizmu jest dla świata, ale też nie twierdzę że to co u nas dzieje się to idealna sytuacja. Nie sądzę by za kilkadziesiąt doszło do takich sytuacji jak w serialu przez kogokolwiek rządzącego u nas czy to PiS, SLD, PO, ale też Nostradamusem nie jestem:-)
A teraz chciałem napisać coś o Moss. Ale wpierw zaznaczę że nie interesują mnie poglądy polityczne ani to w co aktor wierzy i co robi w życiu prywatnym, bo tak naprawdę nie znam żadnego aktora osobiście. Dla mnie aktorzy są od grania i dlatego większość aktorów wciąż lubię (nawet Cruise’a, Gibsona, który jest moim ulubionym aktorem niezmiennie od lat 80), nawet jak już nie powinienem. No jedynie nie potrafię oddzielić rzeczywistości od fikcji to jak oglądam trylogię Naga broń i pojawia się O. J. Simpson, bo za każdym razem jak widzę tego nieporadnego gliniarza to przypomina mi się, że to ten co zabił byłą żonę i jej kolegę.
Przyznam że do Willisa straciłem szacunek, ale nie z powodów jego zachowania, bucowatości, poglądów politycznych, tylko obraziłem się na niego za Die Hard 5 i nie mogę mu tego darować (musiał za dużo naszego Sobieskiego pić). Nie widziałem żadnego z nim filmu od bardzo dawna i pewnie kolejny jaki obejrzę to tylko Niezniszczalny 2, do którego scenariusz napisał Shyamalan.
Podobnie miałem z Rutgerem Hauerem z którym do połowy lat 90 oglądałem każdy film, nawet najgorszy i nawet jak grał epizod (a grał i gra dużo, bo po 10 filmów minimum, większość jakoś trafiała na VHS do nas szybko, prawdziwy król ery VHS), ale od czasu chyba Hemoglobiny odpuściłem, bo tak były tragicznie złe że nawet mój spaczony gust nie wytrzymał. Przeszło mi dopiero w okolicach premiery Sin City i Batman Begins i znowu zaczałem z nim oglądać filmy, ale nie wszystkie – przechodzą ostrą selekcję. Trochę odbiegłem za bardzo od tematu, więc wracając do Moss:-)
Z tego co słyszałem to należy do scjentologów, co pewnie nie dziwne, bo w LA to pewnie spora grupa celebrytów należy do tej sekty. Ale w przypadku serialu promowanego politycznie to jest lekki zgrzyt, bo przecież należy do sekty, która prześladuje członków swoich jeśli chcą odejść a gra w serialu opowiadającym o opresyjności władzy. Z tego co słyszałem to sama wypowiadała się propagandowym tonem w czasie wywiadów promujących serial a należy do scjentologów. Chyba że próbuje tak odreagować/odstresować przynależność do sekty graniem w serialu o opresyjności władzy wobec kobiet?
Ja to w ogóle nie kojarzę tej laski 🙂 chyba pierwszy raz ją na oczy widziałem. Sprawdziłem of koz kto zacz i widzę, że po prostu grywa w serialach, których nie oglądam. A ze dwa dni temu oglądam jeszcze „High-Rise”, a tu ona.
Pewnie jej kazali tu zagrać i tak się wypowiadać, żeby w ten pokrętny sposób pokazać, że u nich jest normalnie, bo przecież gdyby nie było, to nie mówiłaby publicznie takich rzeczy, ani nie występowała w takim serialu :). Ale nie wiem, zupełnie nie znam sytuacji, tak jak i samej laski 🙂