×
recenzja serialu The Making of the Mob: New York

Takich gangsterów się już nie robi – recenzja The Making of the Mob: New York, Część 1

Wydawać by się mogło, że ogromny sukces produkcji HBO The Jinx [Przeklęty: Życie i śmierci Roberta Dursta] („ogromny sukces” czyt. paru ludzi obejrzało i wszystkim z nich się podobało) sprawi, że telewizyjni producenci łaskawszym okiem spojrzą na możliwości, jakie daje serial dokumentalny. I może tak się kiedyś zdarzy, ale póki co jeszcze nie teraz. The Making of the Mob, który wyglądał na dokumentalną nadzieję białych (no dobra, nic o nim nie wiedziałem, zdziwiłem się, że to nie jest „normalny” serial) niestety nie jest tym samym, co zwariowane przygody Roberta Dursta.

Nie do końca wiem, co The Making of the Mob robi w ramówce stacji amc (Breaking Bad, The Walking Dead, Mad Men itd.), bo ten 8-odcinkowy w założeniu miniserial (na razie wyemitowano pierwszy odcinek) bardziej nadawałby się do jakiegoś Discovery Historia czy coś w tym stylu. Powód prosty – to częściowo fabularyzowana produkcja rodem z naszych Sensacji XX-wieku. Może ciut lepiej zrealizowana, ale niewiele. Fabularyzowane wstawki przedzielają gadające głowy ekspertów, aktorów grających w filmach o mafii, potomków bohaterów, czy w końcu prawdziwe zdjęcia z epoki.

Co za tym idzie miłośnicy seriali raczej nie mają tu czego szukać, a już na pewno nie mają tu czego szukać miłośnicy emocji w odcinkach. Tych (emocji :P) za wiele tu nie ma, ale to żadna wina produkcji, która po prostu sumiennie krok po kroku przedstawia historię legendarnych gangsterów, którzy przez lata trzęśli Stanami i kładli podwaliny pod nowoczesną przestępczość zorganizowaną. Innymi słowy – jeśli interesujesz się kryminalną historią Stanów Zjednoczonych to śmiało zabieraj się za The Making of the Mob. Na skraju fotela nie wylądujesz, ale przynajmniej dowiesz się czegoś ciekawego. O ile już tego nie wiesz – trudno mi powiedzieć, czy serial bardziej drapie po powierzchni, czy opowiada coś odkrywczego.

A zaczyna się to wszystko na początku XX wieku, kiedy to do Ameryki w poszukiwaniu amerykańskiego snu przybywa z rodziną młody Charles Luciano. Wychowywany przez ulicę zaprzyjaźnia się z Meyerem Lanskym, cwanym gangsterem pochodzenia żydowskiego (zaznaczam, bo jak się okazuje była to wtedy nowość – przestępcy trzymali się blisko swoich ziomów) oraz jego kumplem, porywczym psychopatą Bugsym Siegelem. We trójkę rozpoczynają pracę u trzęsącej połową przestępczego Manhattanu grubej ryby. A reszta jest historią.

Paradoksalnie, choć ciekawiły mnie sylwetki klasycznych gangsterów, to jakoś nigdy nie pociągało mnie gangsterskie kino. Wiadomo, kilka wyjątków zawsze było (Ojciec chrzestny (hejtują w The Making jednoznaczne stanowisko Dona Corleone w kwestii handlu narkotykami), Kasyno (pojawia się w The Making postać Arnolda Rothsteina), Chłopcy z ferajny – bez zaskoczeń), ale raz, że opowiadały o na pół fikcyjnych bohaterach, a dwa z klasycznym kinem kapelusza, płaszcza i Thompsona oraz bohaterami sprzed wojny wiele wspólnego nie miały. A właśnie te produkcje zawsze mnie nudziły. I jak to ja, choć chętnie dowiedziałbym się czegoś o np. Luckym Luciano, to nigdy się nie potrudziłem, żeby to zrobić. Dlatego z tego punktu widzenia The Making of the Mob na pewno obejrzę i będę mądrzejszy. A może potem w końcu przemogę np. Bugsy’ego, kto wie.

Nie zmienia to jednak faktu, że mowa o przeciętnej produkcji, choć – jak na przeznaczoną dla widza od 14 roku życia – wyjątkowo brutalnej i krwawej (sądząc z zapowiedzi taka będzie dalej, bo na razie to wszystko w normie). Jak cała historia amerykańskiej gangsterki.

Podziel się tym artykułem:

3 komentarze

  1. Ooo! Muszę to obejrzeć. Miło będzie wrócić do bohaterów Boardwalk Empire. Jest ktoś, kto oglądał BE i mógłby powiedzieć jak wypada oglądanie TMotM: NY po zaliczeniu serialu?

  2. W sensie wrażeń filmowo/serialowych, czy na poziomie samej historii? Bo jeśli to pierwsze to jak oglądanie Sensacji XX wieku po Szeregowcu Ryanie :). No dobra, trochę przesadzam.

    Natomiast to drugie to nie wiem, bo szybko z BE odpadłem. Choć tam chyba bardziej było na linii Baltimore-Chicago niż Nowy Jork?

  3. Przede wszystkim BE nie trzymał się wiernie historii. Ot po prostu w serialu występowały prawdziwe postaci, które jednak działały inaczej niż w rzeczywistości (z tego co się orientuję, w każdym razie). Zwłaszcza kariera Lucky’ego Luciano mnie interesuje.
    Wobec powyższego zdaję sobie sprawę, że TMotM:NY będzie bardziej biograficzny, ale to na plus. Nie boję się więc, że będzie więcej gadania, a mniej akcji oraz że „prawda” jest mniej ciekawa.
    Nic to, zostaje tylko sprawdzić na własnej skórze jak to wygląda.

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004