Leciutko zapomniany M. Night Shyamalan powrócił kilka dni temu zwiastunem – rozgryzanego w komentarzach do Prevuesów jako nowa wersja bajki o Jasiu i Małgosi – filmu The Visit. Okazuje się, że nie jest to jedyny projekt, nad którym pracował. Reżyser postanowił na chwilę zdradzić kino dla telewizji i zrealizował dla FOX-a nowy serial – tytułowe Wayward Pines. Tajemnicze miasteczko, które nawet nie stara się nie przypominać Miasteczka Twin Peaks, choć daleka droga przed nim.
Bohaterem Wayward Pines jest agent Służb Specjalnych, który pracuje nad sprawą dwójki zaginionych agentów. W wyniku tego śledztwa ulega poważnemu wypadkowi i ląduje w szpitalu w tytułowym miasteczku. Odkąd tylko przy jego łóżku pojawia się pielęgniarka, bohater czuje, że coś jest nie tak. Nie czekając na wypis opuszcza szpital i próbuje skontaktować się z najbliższymi. Nie jest to jednak takie łatwe, a napotkani na jego drodze mieszkańcy tylko utwierdzają w przekonaniu, że dziwnie się dzieje w państwie duńskim.
Pierwsze, co rzuca się w oczy w tym serialu to jego obsada. Naszpikowana gwiazdami jak chyba mało który serial ostatnio. To nie tylko Shyamalan za kamerą, ale przede wszystkim znani i lubiani Matt Dillon, Juliette Lewis, Terrence Howard, Melissa Leo, Toby Jones, Carla Gugino i Shannyn Sossamon. Może nie są to pierwszoligowe nazwiska, ale spokojnie każdy z nich mógłby dostać swój własny serial. A tutaj dokładają cegiełkę do tajemniczego świata serialowego miasteczka, co jakiś czas wyskakując z pudełka, jakby samym tylko swoim pojawieniem się mieli sprawić, że serial będzie lepszy. Szczególnie ciekawe jest pojawienie się Howarda w świetnej roli szeryfa, ale sprawiającej wrażenie, jakby dogranej już po zakończeniu zdjęć. Nie zdziwiłbym się w każdym razie, gdyby ich potem jeden po drugim odstrzeliwano – w zasadzie murowany pomysł na popularność serialu.
Szczególnie w sytuacji, gdy oprócz tych znanych nazwisk produkcja póki co nie ma niczego innego do zaoferowania. Pilot każe zadać widzowi zbyt wiele pytań, na które nie udziela odpowiedzi. Z jednej strony to dobrze, bo intryguje do oglądania dalej, ale z drugiej podczas seansu miałem wrażenie, jakby reżyser chciał wcisnąć do odcinka maksymalnie dużo zaskakujących rzeczy byle tylko zrobić wrażenie. Coś jak dezodorant zamiast prysznica ;). A tak naprawdę biorąc je na bok i dokładniej się nim przyglądając zauważy się, że to sztampowe i wyświechtane zagrywki, jakie do znudzenia możemy oglądać w kolejnych produkcjach. I nie ma tu żadnego wyraźniejszego pomysłu, bo za taki trudno uznać podstawianie bohaterowi pod nos coraz dziwniejszych bohaterów i sugerowanie, że może przeskoczył w czasie, że może to nie on w ogóle, może to, może tamto. Nie jest sztuką mnożenie takich tajemniczych spotkań/wydarzeń. Sztuką jest połączenie ich potem w jakieś WOW. I bez tego WOW nie widzę szans dla tego serialu.
Ale też go nie przekreślam od razu, bo pilot nie daje żadnego pewnego obrazu ciągu dalszego. Na razie mamy historię rodem z The Truman Show wzbogaconą o parę trupów i innych tajemnic, w której zamknięty świat jest tylko areną. Ale jeśli przez najbliższe jeden, dwa odcinki nie będzie tego WOW to do widzenia, bo realizacyjnie jest to zwyczajny średniak.
Podziel się tym artykułem:
Serial jest na podstawie książki, więc wiadomo co będzie dalej i jakie będzie WOW (szczególnie dla tych co czytali 🙂