Jeden z najciekawszych polskich seriali ostatnich lat niespodziewanie powrócił. Powrót wyszedł porządnie i nic poza tym.
Krew z krwi swój żywot rozpoczął na antenie Canal+, dla której to stacji – obchodzącej w tym roku 20-lecie – był to bodajże pierwszy serial wyprodukowany przez nią od A do Z. Nie znaczy, że oryginalny, bo oparty na formacie holenderskiego serialu „Penoza” (chwilę po nas po format bez powodzenia sięgnęli za wodą i zrobili „Red Widow”). Spodziewany sukces miał oprzeć się na znakomitej obsadzie (głównie Agacie Kuleszy), dobrym reżyserze (Xawery Żuławski) i technicznym nowinkom, których polskie telewizje do tej pory nie widziały (jakaś tam wypaśna kamera m.in.). No i zimnym klimacie skandynawskiego serialu kryminalnego, który spróbowano odtworzyć w Trójmieście, gdzie dzieje się akcja Krwi z krwi. I właściwie wszystko się udało – ci, którzy go zobaczyli orzekli, że oto nie zmarnowali czasu na polski serial. Było ich jednak za mało, by C+ zdecydował się na kontynuację.
I tutaj historia KzK miała się skończyć, ale do akcji wkroczyła TVP2. Najpierw wyemitowała u siebie pierwszy sezon, a potem zdecydowała o zrobieniu kontynuacji przygód Karmen Roty Majewskiej i jej rodziny mafijnych bossów.
Od razu trzeba zaznaczyć, że oglądanie drugiego sezonu nie ma sensu bez znajomości sezonu pierwszego. Ja pierwszy widziałem, a nie wszystko pamiętam, więc co dopiero ktoś, kto zechciałby wkręcić się od środka. Nie da się. Akcja s2 rozpoczyna się jakiś czas po wydarzeniach z sezonu pierwszego i jest właściwie ich bezpośrednią kontynuacją. Rodzina Rotów odbywa karę więzienia i czeka na proces, który ma ich wsadzić na resztę życia do pierdla. Wraz z nimi wyroku wypatruje nowy, groźny mafijny boss, który po śmierci Antona przejął palmę pierwszeństwa w trójmiejskim półświatku. Jednak tuż przed najważniejszymi zeznaniami ginie główny świadek oskarżenia i nagle wszystko staje na głowie. Potrzebne będą zeznania Karmen albo oprychy się wywiną.
A objęta programem ochrony świadków Karmen ułożyła sobie już życie w Elblągu, dokąd wróciła z Australii, gdzie jej rodzina się średnio zaaklimatyzowała. Czy uda jej się raz a dobrze odciąć od starego życia? No wiadomo, inaczej serialu by dalej nie kręcili.
Nie wiem jak z technicznymi nowinkami, ale reszta atutów KzK powróciła. Jest chłodny, skandynawski klimat (choć to opowieść mafijna, a nie thrillerowa zagadka zbrodni), jest Agata Kulesza, no i jest dobry reżyser – Żuławskiego zamienił gorący Jan Komasa, który bez problemu poradził sobie z zadaniem, choć na szczycie swojego portfolio KzK na pewno nie wpisze. Zrobił swoje, wepchnął ojca do obsady i skasował gażę za dobrze wykonaną robotę.
Nie ma tu natomiast żadnej niespodzianki, haczyka na widza, wielkich emocji. Jest porządnie opowiadana dalej historia, której brakuje czegoś więcej. Ile to już na świecie porządnych seriali? Cała kupa. I zdecydowanie trzeba więcej niż solidność, żeby porwać widza. To, co oferuje w swoim serialu Komasa wystarczy jedynie na to, żeby z umiarkowaną ciekawością czekać kolejnego odcinka. Zresztą i pierwszy sezon taki był, wyróżniając się wtedy realizacją na tle innych rodzimych produkcji.
Ale najbardziej zmęczyła mnie w KzK ta przypadłość polskich seriali, która nakazuje obsadzić gdzie się da „największe gwiazdy polskiego ekranu”. Jakby to tylko od tego zależała jakość serialu. Oczywiście, gdyby je zapytać o zdanie na ten temat to by odpowiedzieli, że teraz granie w serialach stało się modne, że największe gwiazdy światowego kina grają w serialach, pokazaliby Spaceya i innych. Wszystko się zgadza. Tyle, że te największe gwiazdy grają w roli głównej, a reszta ról zarezerwowana jest dla aktorów stricte serialowych, co raz to nowych. U nas nie, każdą pierdółkę musi zagrać znana twarz. Najbardziej mi żal Piotra Głowackiego, że musi się tak rozdrabniać i po serialach ciorać. Tu też jest, choć mógłby już się skupić na poważnym aktorstwie, bo przyszłość przed nim duża.
Podziel się tym artykułem:
Jednemu podoba się to, innemu tamto, mnie 1 odcinek zaciekawił w przeciwieństwie do twojego marudnego wpisu.