W podróżach po filmowym świecie zatrzymamy się dzisiaj kolejny raz w Korei Południowej. Często tam zaglądam, czemu nie ma się co dziwić. Zresztą, rozszerzając filmową mapę, coraz częściej dochodzę do wniosku, że większość ciekawych filmów powstaje ostatnio poza Hollywoodem. Oczywiście tam również, ale proporcje przechylają się coraz bardziej na stronę Reszty Świata. Dlatego zachęcam do grzebania w innych kinematografiach, bo wiele ciekawego tam na Was czeka. I o wiele częściej można tam trafić na film, o którym zupełnie nic się nie słyszało, a mimo to wart jest uwagi. A może właśnie dlatego, że nic się o nim nie wie… Takie seanse są najlepsze – pod warunkiem, że nie jest to dwugodzinna nuda.
O ile nie jest łatwo znaleźć dobry film, to już film z dobrym twistem znaleźć jeszcze trudniej. Tych w Hollywood już się właściwie nie znajduje i trzeba szukać gdzie indziej. Korea Południowa to dobre miejsce dla takich podróży, bo tam nadal lubują się w tym, żeby nas zaskoczyć (wiele tamtejszych produkcji opatrzone jest na IMDb per thriller/mystery i trzeba przyznać, że dużo z nich nadawałoby się na definicję takiego kina). A na dodatek dobrze to robią i ładnie pakują. Dlaczego tak się dzieje? Nie będę po raz enty swoich teorii roztaczał. Ważne, że tak się dzieje.
Przy okazji mam jednak lekki wyrzut sumienia, bo największym wg mnie przekleństwem „filmu z twistem” jest to, że pisze się o nim per „film z twistem”. A ja właśnie to zrobiłem. To żaden spoiler ani nic, ale mimo to spodziewając się zwrotu akcji nasz mózg zaczyna kombinować inaczej. Skoro ma być twist, to przecież nie może to być byle co – wiadomo, że trzeba kombinować w stronę teorii pozornie niemożliwych. Przez to często wpadnie się na rozwiązanie, które nie przyszłoby raczej do głowy, gdyby oglądać dany film zwyczajnie, jak każdy inny film.
Na szczęście ważne jest też odpowiednie zakombinowanie, dzięki któremu nawet gdy spodziewamy się tego i owego, to i tak przyjemnie dokładamy pucla do pucla. Bo, nie oszukujmy sami siebie, w dobrze skonstruowanym filmie praktycznie nigdy nie domyślimy się wszystkiego. Możemy orzec, że zabójcą jest lokaj, ale to często tylko wierzchołek góry lodowej. Przynajmniej w tych dobrych produkcjach. Nad złymi zaś nie ma się co pochylać, choć warto zarzucić przykładem np. ostatniej telewizyjnej „Kobry” z Karolakiem i Woronowiczem. Rozgryzłem wszystko wraz z pierwszym wystrzałem rewolweru (mam świadka! 🙂 ) – trudno się potem było dziwić rewelacjom po sztuce, kiedy aktorzy przyznali, że wszystko pokręcili. Przekonywali, że – choć reżyser rwał na widowni włosy z głowy – to udało im się nie dać po sobie poznać, że wszystko pokiełbasili i nie położyć intrygi. Nie, przy braku chirurgicznej skrupulatności takie przypadki skutecznie położą wszystko. Bez 100% precyzji „nie da się”.
Na szczęście z „Montage” jest wszystko w porządku, a meandry scenariusza kluczą tak, że nawet załapanie sedna historii nie pozbawi nas przyjemności z seansu. Seansu, w którym do samego końca elementy układanki trafiają na swoje miejsce, by ułożyć się w ładną całość. A że dobrze to zrealizowane to nie ma co dodawać, bo to standard w Korei.
Oto za kilka dni minie 15 lat od porwania małej dziewczynki. Policja jest bezsilna, a sprawca nieznany i bezkarny. Jeszcze tylko te kilka dni i sprawa się przedawni. Zrozpaczona matka wciąż szuka odpowiedzi na pytanie: kto porwał jej córkę, i ma nadzieję, że ktokolwiek to nie jest – nie uniknie sprawiedliwości. Czasu jest mało, ale niespodziewanie detektywi natrafiają na nowy ślad w sprawie… 8/10
(1706)
Podziel się tym artykułem: