×

Ramadandu, czyli piłka nożna po indyjsku

Wpadł mi w łapy zupełnym przypadkiem i nie mogłem tak po prostu zignorować tollywoodzkiego filmu o piłce nożnej.

Szkoła w małej wiosce. Uczniowie na co dzień zajmują się psoceniem, a trzech z nich nałogowo grywa w piłkę (stoją w trójkącie i całymi godzinami nieporadnie podają sobie piłkę od nogi do nogi). Wraz z nowym rokiem pojawia się w szkole nowy nauczyciel Telugu, który w chłopakach widzi potencjał na kolejnego znanego indyjskiego sportowca (a trzeba wiedzieć, że Indie mają ich gdzieś tak z dziesięciu). Namawia ich by spróbowali swoich sił i dostali się do młodzieżowej drużyny okręgu. Niestety podczas naboru wychodzi na wierzch cała niesprawiedliwość systemu szkolenia i trener zajęty swoimi sprawami nie zauważa potencjału chłopców powołując do drużyny miernoty po znajomości. Nasz nauczyciel Telugu, sympatyczny grubasek, rzuca wyzwanie skorumpowanemu trenerowi – zorganizuje swoją drużynę i równo za miesiąc nakopie drużynie okręgu. Rozpoczynają się mordercze treningi.

Lagaan toto nie jest, zapewniam.

Słabiutki film, czerpiący garściami z klasycznej formuły filmu sportowego i dorzucający przy okazji garści swoich formuł, czyli Pana Komedię (taki „dowcipny” aktor wprowadzający element komediowy do każdego filmu – Panów Komedia jest trzech na cały Tollywood, czyli jeden średnio gra w 100 filmach rocznie), odbieganie od sedna sprawy i marnowanie czasu ekranowego, który skurczony jest do zaledwie dwóch godzin z kawałkiem, a i tak dłuży się jakby trwał trzy razy dłużej. Piosenki? Tak, są piosenki, ale przecież w Rockym też są piosenki 😛

Po obejrzeniu filmu dokładnie wiadomo, dlaczego Indie są na szarym końcu rankingu FIFA – nie znaleziono do „Ramadamdu” nikogo kto by choć trochę umiał grać w piłkę. Nie wiadomo czy śmiać się czy płakać z piłkarskich umiejętności aktorów, a nadtrener pokazujący jak powinno się trafić w piłkę po prostu rulez. Finałowy mecz to zresztą też nieustanna beka. Myślę, że jak powstanie sequel, to przez cały film będą się tym razem uczyć robić wślizg, skoro potrafią już trafić w piłkę.

Obejrzałem, byście Wy już nie musieli oglądać, ale jakby ktoś chciał się pośmiać to niech zaczyna od intermission (połowa filmu), bo przed nie ma nic, co by mogło się spodobać normalnemu człowiekowi 🙂 4/10. Po przerwie jest lepiej. Można np. zobaczyć, że jednak Indie z Polską coś łączy:

No i indyjski Tsubasa też jest:

PS. Dla wtajemniczonych jest tu sporo smaczków kinowo-indyjskich, przede wszystkim Magadheera-owych.

(1408)

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004