Taka ikona, a ja chyba nigdy nie nauczę się, że pisze się Marilyn, a nie Marylin…
Jeśli istnieje jakaś dziejowa sprawiedliwość to podczas seansu „Mojego tygodnia z Marilyn” byłem jej świadkiem. Otóż okazało się w końcu, że warto było wybrać się do teatru na „Personę Marilyn”, bo teraz byłem od razu zorientowany kto to Paula Strasberg, co pomogło w oglądaniu filmu. Tak samo jak i żarciki na temat „Braci Karamazow” na początku filmu. Arthura Millera znałem sam z siebie.
Boska Marilyn przylatuje do Anglii, by zagrać w błahej komedyjce u boku Laurence’a Oliviera. On jest świetnym aktorem, który chce zostać gwiazdorem kina, ona jest gwiazdą kina, która chce zostać świetną aktorką. Historię poznajemy oczami młodego chłopaka, który porzucając intratną robotę załatwioną mu przez bogatego ojca chce być jak najbliżej kina, bo kocha je i w jego świat zwykle ucieka. Okazja ku temu nadarza mu się, gdy dostaje posadę trzeciego reżysera ww. komedyjki. Między nim, a Marilyn, która doprowadza swoim zachowaniem do szału resztę ekipy filmowej, budzi się nic sympatii.
Czasem przeraża mnie mój system oceniania filmów. „Wyjazd integracyjny” dostał ode mnie 7 (nie wiem czy chwaliłem się tą oceną tutaj, czy tylko na Q-Fejsie), a „Mój tydzień…” jako że mnie nie urzekł oceniam tylko na 6/10. Kto rozumie zawiłości mojego mózgu (a raczej tego, co mam w czaszce, bo nauka nie stwierdziła do końca, że to jest mózg) ten wie, że film Simona Curtisa jest sto razy lepszy tylko ocenę ma gorszą 🙂 A kto nie rozumie, temu wytłumaczyć nie potrafię.
Jakiś taki zupełnie bez życia wydał mi się „Mój tydzień…”. Obejrzałem ciekawą historię pokazaną bez pasji, która, a i owszem, nie znudziła mnie, ale która nie poruszyła we mnie żadnej struny. Wielka gwiazda przyjechała i pojechała z powrotem i tyle. Weszły napisy końcowe. Ani wielkiego dramatu to nie było, ani śmiesznej komedii. Taki brytyjski obyczaj tylko i wyłącznie. Spodziewałem się o wiele lepszego filmu. Bez dwóch zdań.
Wątpię, aby Michelle Williams czytała tego bloga, więc nie bojąc się losu Tomasza Raczka napiszę, że jako Marilyn Monroe na kolana mnie nie rzuciła. Marilyn była wiarygodną, ale żeby od razu nominacja do Oscara. Kenneth Brannagh zjadł ją swoją kreacją na śniadanie.
Nie dołączam więc do zadowolonych z seansu widzów, bo jak lubię filmy oparte na faktach, to znam wiele dużo lepszych od „Mojego tygodnia z Marilyn”.
(1347)
Podziel się tym artykułem: