Przez dziesięciolecia kino zabierało nas w podróż do dziwnych i nieodkrytych krain. Miejsc, w których zatrzymał się czas i które znane były tylko wytrawnym podróżnikom lub miłośnikom przygód. Dzięki filmom mogliśmy poznać te miejsca, o których prawdopodobnie nigdy byśmy nawet nie usłyszeli. Mogliśmy zobaczyć, jak żyją ludzie w innych zakątkach świata i jak ich życie różni się od tego, jakie znamy my. Tym razem dzięki kanadyjskim filmowcom odwiedziliśmy nową krainę, a jej nazwa to:
Młoda, żądna ciekawych tematów dziennikarka trafia na interesującą historię. Otóż w pobliżu wioski Kózki w Polsce (zostańmy przy Kózkach, choć tak naprawdę, to nie wiadomo gdzie dzieje się akcja filmu, bo nazwa Kózki równie często powtarza się tutaj co Alwainia i w sumie nie wiadomo co to Kózki a co Alwainia i czy w ogóle to jest Alwainia, czy jeszcze jakoś inaczej) doszło na przestrzeni lat do kilku zaginięć turystów. Rednacz jej gazety nie widzi w temacie nic ciekawego, więc dziennikarka zabiera koleżankę i znajomego fotografa i na własną rękę jedzie do Polski, żeby zbadać sprawę zaginięć. Od razu trafia na trop…
O filmie było głośno z rok temu, gdy pojawił się jego trailer. Nic dziwnego – horror o Polsce, to musi być coś 🙂 Jednak długo trzeba było czekać aż pojawi się cały film. I w sumie nie wiadomo na co twórcy poświęcili ten czas, bo całość wygląda na zrobioną w trzy dni.
Zaczyna się bardzo dobrze. Do szczęścia wiele nie potrzeba – wystarczył aktor, który dobrze mówi po polsku. A to rzadkość w zagranicznych filmach, żeby aktorzy w nich grający nie kaleczyli naszego rodzimego języka. A tu nic z tych rzeczy. Płynne „Panie zmiłuj się nad nami” i JEB młotkiem. Potem pojawia się tytuł filmu i już do końca jest coraz gorzej i gorzej i gorzej.
Bądźmy szczerzy, gdyby ten film nie opowiadał o Polsce, to nie warto by nawet było poświęcać energii na podniesienie z półki okładki DVD i przeczytanie, co to za film. Jest słaby, nie ma scenariusza, ze wszystkich aktorów w nim występujących może ze dwóch potrafi coś zagrać – generalna słabizna. Trochę gore się może obronić, ale tylko troszeczkę. Sztampowa historia bez jaj i ikry nakręcona nie mam pojęcia po co. A na dodatek szybko okazuje się, że język polski zna tu tylko jeden aktor, a reszta posługujących się nim aktorzyn kaleczy aż boli, choć nie bardziej niż w innych filmach, w których „mówią” po polsku. 3/10 nie wiem nawet za co.
No ale. Śledzenie tego, co zagraniczny widz może się z tego filmu dowiedzieć o Polsce to już insza inszość 🙂 To sprawia, że „The Shrine” obejrzeć warto i w zależności od własnego widzimisię – pośmiać się serdecznie, bądź serdecznie się oburzyć.
Wypisałem trochę rzeczy z punktu widzenia etnografii:
– Polacy utrzymują się z hodowli grzybów,
– Polacy nie znają pralek,
– polska moda zatrzymała się na XIX wieku,
– podobno w polskich szkołach uczą angielskiego. I rzeczywiście! Nawet w szkole we wsi Kózki,
– polskie dzieci znają Amerykę. Tam robią cheeseburgery,
– Polacy chyba są katolikami, ale nic pewnego. Na pewno po mszy muszą całować księdza w pierścień. Choć ksiądz bardziej przypomina popa,
– w Polsce łatwo znaleźć wyznawców jakiegoś dziwnego kultu. Wystarczy tu przyjechać,
– Polacy nawet drzwi nie potrafią dobrze zamknąć,
– nie dziwi więc, że długo się głowią nad tym, jak otworzyć tak samo zamknięte drzwi,
– Polakom nie cierpnie ręka od trwającego pół dnia celowania z parabelki w kopiącego grób,
– niewinnym polskim dzieciom wolno w filmach wyrywać wnętrzności,
– szatan mówi bardzo niewyraźnie po polsku.
Czymże byłyby te spostrzeżenia bez garści kilku obrazków. Enjoy 🙂
(1160)
Hurra, w Polsce znają jakiś język!
Pralnia
Polacy lubią stawiać pomniki
Strój codzienny polskiej dziewczynki
Polacy stanowczo za dużo piją
Polski dostawczak
Kuchnia polska
Podziel się tym artykułem: