Widzicie uśmiech na mojej twarzy? Nie widzicie. Bo go tam nie ma.
Ktoś na IMDb napisał, że jeśli ktoś nie lubi „Cedar Rapids”, to w ogóle nie lubi komedii. No cóż, nie lubię komedii.
Tak, podczas oglądania „Cedar Rapids” nie miałem nic lepszego do roboty poza wymyślaniem takich tekstów.
Agent ubezpieczeniowy z małego miasteczka wyjeżdża na coroczne rozdanie prestiżowych nagród z dziedziny agencjoubezpieczeniowej. Jego firma wygrywała dwa razy z rzędu i teraz na jego barkach ciąży wielka odpowiedzialność zdobycia trzeciej nagrody. Wszystko zależeć będzie od tego, jak zaprezentuje się na rozmowie z bardzoważnym przewodniczącym.
Od wczoraj mam ochotę na jakiś lekki, łatwy, zabawny i przyjemny film. Z „Zaklętymi w czasie” nie wypaliło z powodów tearjerkerowych, z „Cedar Rapids” nie wypaliło z powodów ziewających. Wiedziałem, że ryzykuję, bo blade pojęcie o filmie miałem, ale kto nie ryzykuje ten nie ma. Czasem jednak kto ryzykuje ten też nie ma.
Nie jest to taka czysta gatunkowo komedia, bo bardzo często zahacza o obyczaj. I może tu leży hund begraben, bo liczyłem jednak na czystą komedię. Niestety, zaśmiałem się dwa razy, w tym raz dość cicho. Reżyserowi chyba zależało na tym, żeby wybrać do głównych ról grupkę najmniej śmiesznych facetów na świecie i trzeba przyznać, że mu się to udało.
Granat to nie był – nie rozerwałem się. 3/10
(1174)
Podziel się tym artykułem: