Srimannarayana (Nandamuri Balakrishna) to uniwersytecki profesor, przed którym trzęsą portkami wszyscy studenci. Nic dziwnego – prawy i sprawiedliwy Srimannarayana dba o to, żeby jego podopieczni nie zajmowali się niczym więcej niż tylko nauką. Srimannarayana w wolnych chwilach przenosi swoje zainteresowania poza uniwersytecki kampus i tam również pilnuje ładu, porządku i tego, by wszelkiej maści przestępcy nie mogli spać spokojnie. Pewnego dnia studia na jego uczelni rozpoczyna Janaki (Sneha Ullal), która szybko wpada w oko krewkiemu profesorowi. Odwzajemnione uczucie wkrótce stanie przed poważną próbą, której geneza sięga prawie trzydzieści lat wstecz…
Balayyę poznałem niedawno „przy pomocy” niezawodnego Youtube. Pooglądałem sceny zatrzymania samolotu przy pomocy dwóch pistoletów oraz wyskakujące znikąd jeepy i już wiedziałem, że będę musiał obejrzeć jakieś jego wyczyny w pełnym metrażu. Na pierwszy ogień poszedł film z tytułu wątku – zeszłoroczny hit indyjskich box office’ów (choć znalazłem przed chwilą wzmiankę o tym, że wieści o rekordowych zarobkach filmu były sfałszowane, więc do końca nie wiadomo co i jak) – „Simha”.
W tymże filmie Balakrishna wciela się w dwie role – krewkiego uniwersyteckiego profesora oraz równie krewkiego doktora medycyny. Zarówno jeden jak i drugi bohater większość życia spędzają na walce z przestępczością i czynieniu dobra. A w przerwach się zakochują i wiodą szczęśliwe życie. Nie byłoby jednak filmu, gdyby żywot naszych bohaterów był spokojny, a oni sami żyli długo i szczęśliwie. O to by tak nie było dość skutecznie dba cała rodzina kryminalistów trzęsących całą okolicą. Uprzykrzają oni życie dzielnemu Balayyi jak tylko mogą. A trup ściele się gęsto (ktoś wyliczył, że w filmie ginie około czterystu osób).
Główną gwiazdą filmu jest oczywiście Balakrishna wokół którego kręcą się całe tabuny kobiet począwszy od babć, poprzez profesorki wagi ciężkiej, aż po żony i studentki. Jeszcze więcej niż kobiet jest tutaj oprychów do zabicia, zarówno w pierwszej jak i drugiej części filmu. Bo „Simha” podzielony jest na dwie części właśnie – w pierwszej poznajemy profesora, a w drugiej pana doktora. I trzeba przyznać, że druga część jest o wiele bardziej efektowna niż część pierwsza, a występ Balayyi jest tam o wiele lepszy. W wydaniu profesorskim wygląda bowiem na upudrowanego dziadka (i w rzeczywistości nim właśnie jest 🙂 ) i jakoś trudno było mi trzymać do tego jakikolwiek dystans. Natomiast w drugiej części nie mam do niego żadnych zastrzeżeń, bo po prostu „dał radę”. Wyglądał gniewnie, zachowywał się gniewnie i równie gniewnie machał toporkiem.
W filmie płynie całe morze krwi, więc raczej nie jest przeznaczony dla widzów o słabych nerwach. Oprócz tego znalazło się w nim miejsce dla chyba wszystkich możliwych Panów Komedia, co tylko niepotrzebnie wydłużyło film. No ale do tego to już trzeba się przyzwyczaić – ja nie mogę, więc przez to film nie podobał mi się tak jak by mógł. Powinni zostawić samą krwawą esencję i historię o zemście i byłoby dobrze. A tak to momentami przysypiałem. 5(10).
Podziel się tym artykułem: