Stało się. Dopadły mnie pierwsze oznaki serialowego znużenia. Co roku jest tak samo i raczej nie sądzę, żeby było to spowodowane ilością oglądanych seriali. Wszak nie mam żadnych skrupułów z cancelowaniem tych, które naprawdę mnie nudzą i widzę, że oglądam je na siłę. Poza tym gdybym oglądał dwa na krzyż to dopiero bym się znudził musząc czekać tyle czasu między jednym a drugim odcinkiem. A tak to zawsze jest co do obejrzenia i nadgonienia, gdy ma się wolne 50 minut. To plus w porównaniu z filmem, na który tego wolnego czasu potrzeba już przynajmniej dwa razy więcej.
No ale nie poddaję się, choć coraz częściej łapię się na tym, że od oglądania niektórych scen z takiego „Dextera” jest milion różnych ciekawszych zajęć – np. dłubanie w nosie.
Poniższe seriale standardowo zawierają masę spoilerów, bo w większości dotyczą aktualnych odcinków.
Castle
Dogoniłem i już jestem na bieżąco. No prawie, bo nie widziałem jeszcze odcinka z tego tygodnia. Równocześnie śledząc najpierw jednym, a potem dwoma oczami w serię wciągnęła się także Asiek, co samo w sobie o czymś świadczy.
O zaletach „Castle’a” już się rozpisywałem w poświęconej mu notce i nic się nie zmieniło w tej kwestii, więc nie będę się powtarzał. Poziom odcinków jest równy, przyjemność ze słuchania dialogów ogromna, a sprawy coraz bardziej pokręcone, przy czym serial wszedł w ten charakterystyczny dla sporej ilości seriali moment, w którym zaczyna bawić się z konwencjami i z samym sobą. Tylko czekać aż zaczną stylizować odcinki na jakieś konkretne seriale – szczególnie, że często wtrącenia na temat innych produkcji się tu już od dawna przewijają.
Co za tym idzie – „Castle” to aktualnie najlepszy serial, jaki oglądam. A przynajmniej radość z seansu mam największą. Ale co się dziwić, że z przyjemnością ogląda się popisy kolesia, który śledzi „Survivora” i „Breaking Bad” (nie chce mi się scen wycinać, choć miałem to w planie).
Wiemy już zatem, że „Castle” to mój obecny faworyt spośród naprawdę sporej konkurencji. A jaki serial uplasował się na drugim miejscu? Dość niespodziewanie dla mnie to…
Glee
Nie spodziewałem się, bo choć „Glee” jak wiadomo bardzo lubię od początku, to jakoś im dalej w pierwszy sezon tym serial oglądało się gorzej, a pierwszy odcinek drugiego sezonu mnie nie urzekł. No i nie było ochoty, żeby oglądać dalej, a odcinki się zbierały, zbierały, zbierały… aż w końcu obejrzałem ciurkiem (bez tego z ostatniej środy jak na razie). I tak z przekonaniem o tym, że się zanudzę obejrzałem odcinki 2×02 i 2×03, aż zupełnie niespodziewanie odkryłem, że jednak oglądaniu towarzyszy coraz większa przyjemność i, kurczę, to nadal fajny serial. Do „Rocky Horror” już się nie nudziłem, a „Rocky Horror” mocno poprawił notowania „Glee”. I na chwilę obecną znów bardzo go lubię i w zasadzie nie mam zastrzeżeń.
A wszystko zasługa, co oczywiste, piosenek, bo bez nich to bym „Glee” nie oglądał (nikt by nie oglądał, bo nie byłoby takiego serialu :P). Fakt faktem, że kolejne odcinki ogląda się byle do piosenki, ale to co pomiędzy nimi nie jest ani męczące, ani nudne (ani też wybitne), więc nie jest to męczące oglądanie. A potem śpiewają i znowu jest dobrze.
Scenariusza i jakiejś sensownej fabuły ciągle brak, ale może to i lepiej, bo można cała parę w piosenki poświęcić. A i nie ma się co martwić, że się człowiek nie doczeka secionalsów, bo pewnie do przerwy zimowej już będą. W końcu to nie one drugi rok z rzędu będą kulminacją serii.
Mogliby tylko tak na szokowanie (wiecie, tej przysłowiowej amerykańskiej publiczności, a ich łatwo zaszokować) nie stawiać i łamanie tego i śmego tabu, bo to śmieszne w zestawieniu z cenzurowaniem co odważniejszych słów piosenek. Róbcie swoje, nie kombinujcie.
Dexter
Dziwne. Choć często odcinki piątego sezonu Dexa konkurują o miano najnudniejszych rzeczy w telewizji, to wciąż nie zanudził mnie na tyle, żeby zwlekać z seansem kolejnego odcinka. Widać sentyment pierwszych sezonów pozostał zbyt duży. Wręcz przeciwnie, gdybym mógł to bym kolejne odcinki oglądał o siódmej rano. Nie kumam tego 🙂
Pomysłu na sezon już raczej nie ma się co spodziewać. „Zaszokuje” nas informacja o powiązaniach klubu morderco-gwałcicieli po czym Dex ich wszystkich pozabija i tyle atrakcji już tylko na nas czeka. A że trzeba to w czasie rozciągnąć, bo jednak musi być te naście odcinków – to mamy co mamy. Nudę.
Sons of Anarchy
A tu dla odmiany nuda się skończyła. Sezonu już to nie uratuje, ale przynajmniej od dwóch odcinków jest co oglądać. Trupy co pięć minut – prosty aczkolwiek skuteczny sposób na uatrakcyjnienie serialu. Końcówka ostatniego odcinka na miarę tego, w czym SoA jest mistrzem – końcówek typu „następny odcinek będzie zajebisty”.
Nie będzie, ale co tam. Przynajmniej znowu kogoś pozabijają. Byle tylko Jax się nie dorwał do listów swojego ojca, bo znowu z jeden odcinek poświęci na siedzeniu na dachu, czytaniu i rozmyślaniu.
TO BE CONTINUED
Podziel się tym artykułem: