×

Serialowo, s01e06

Przypominam o grasujących w tekście SPOILER-ach. Nie biorę odpowiedzialności za to, jeśli któryś z nich capnie Was w dupsko.

Sons of Anarchy, 2×10

Całe szczęście, że Gemma puściła w końcu farbę, bo po pierwsze musiałbym napisać, że najbardziej emocjonującym fragmentem odcinka była scena, w której Opie zdjął w końcu czapkę (może i wcześniej już zdejmował, ale dopiero od kilku odcinków śledzę przygody jego nakrycia głowy), a po drugie nigdy nie kupowałem jej motywacji, żeby Clayowi i Jacksowi nic nie mówić. Na szczęście w końcu zmądrzała i to daje nadzieję na to, że następny odcinek będzie miażdżący, bo nic tak fajnie nie ogląda się na ekranie jak krwawej zemsty w zapalczywym gniewie. Bo mam nadzieję, że przez prawników tej sprawy to nie będą załatwiać…

Przy okazji chciałbym się mianować przewodniczącym klubu Weźcie Świeżaka Do Swojego Klubu. Fanfary! Fanfary! No gdzie są fanfary? No dobra, to się mianuję bez fanfar.

FlashForward, 1×08

FF 108 w trzy sekundy:

Wiem, wredny jestem i przesadzam, bo FF aż taki zły nie jest, ale jeśli chce jeszcze choć trochę wrócić w moje łaski to musi się starać bardziej niż w odcinku 108. A jak się nie postara, to będę oglądał go tylko po to, żeby się mieć z czego pośmiać 😛 Trąci sadomasochizmem, bo jednak więcej nudy jest w odcinkach niż okazji do nieszczerego śmiechu. Z drugiej strony o co mi chodzi? Odcinek „pośmiertny” to i spokojniejszy przecież. Finał daje nadzieję ba jakieś tam ciekawe, w miarę nowe i zaskakujące wątki.

CSI NY, 6×07; CSI, 1007

Zawiodłem się. Próbuję sam siebie przekonać, że mi się podobało, ale słabo mi to wychodzi. Z szumnie zapowiadanego połączenia trzech ceesajów wyszła opowieść o podróży Laurence’a Fishburne’a, jaką sobie zafundował po Stanach. Ja wiem, ze musi nadrabiać stracony czas, bo dopiero co dołączył do obsady, ale oczekiwania miałem o wiele większe. Tymczasem CSI: Trylogia pokazała, że postać grana przez Fishburne’a jest zajebista i tyle. Pojechał do Miami i pomógł patologom ruszyć śledztwo. Pojechał do Nowego Jorku i na motorku z shotgunem pokazał jak się powinno gonić za badgajem. Wrócił do Las Vegas i niczym jedyny sprawiedliwy sprowadził zaginioną dziwkę na właściwą drogę. A ja spodziewałem się jakichś połączonych akcji przynajmniej kilku członków z terenowych oddziałów CSI. Już choćby jakąś rozpierduchę Fishburne’a Caruso i Sinise’a przyjąłbym z otwartymi ramionami. A tu nic, w Las Vegas nawet pół człowieka z obsady innego CSI nie było tylko smsy od Horacego i Maka. Fajowy konwent alfonsów to za mało.

I jeszcze takie mało odkrywcze ale ożywiające notkę spostrzeżenie. CSI NY, autopsja kobiety. Leży biedactwo na stole całe nagie, a my widzimy jedynie takie sprytne ujęcie:

Natomiast w takim wydaniu już nic nie trzeba było zasłaniać:

Jak mówię, żadne to nowatorskie odkrycie, a jedynie potwierdzenie prawdy czasu, prawdy ekranu. Potem się ludzie dziwią, że telewizja tworzy morderców i innych takich (ja w to nie wierzę, ale niektórzy tak). A jak ma być inaczej jak gołego cycka pokazać nie można, a rozkrojoną kobitkę już tak.

Survivor, 19×09

19 sezon „Survivora” to już typowy one man show. Russell rządzi i dzieli i gdy go zabraknie zostanie grupka anonimowych surviorów bez osobowości. Zapewne to „bez osobowości” pozwoli któremuś z nich wygrać cały program, bo zwykle do zwycięstwa dobrze jest nie rzucać się za bardzo w oczy, ale nie wierzę, żeby serce widzów nie pozostało do końca przy Russellu. Kombinuje od samego początku i przez kłamstwa i złośliwości robione innym można go było nie lubić, ale w dobie kochania seryjnych morderców i innych takich, wybryki Russella to mały pikuś. Szczególnie że w parze z kombinowaniem idą świetne występy w konkursach (choć przez nonszalancję zwalił ten o immunitet z 1909, a taki piękny by plan był, gdyby nie dał ciała!) i nieprawdopodobna umiejętność znajdowania ukrytych immunity idolów. Bez żadnej podpowiedzi znalazł już dwa, przy czym ten drugi uratował mu tym razem dupę:

A już wydawało się, że nic go nie uratuje 😉 O ile dobrze liczę teraz podział między były plemionami jest 6:4, ale beznadziejna Shambo sympatyzuje z grupą Russella i jest z nimi, więc de facto mamy 5:5 i zupełnie nową grę, w której Russell znów może na nowo kombinować. Byle nie przekombinował, bo póki co po merdżu słabo mu ta kombinacja szła. No ale jego plemię było zupełnie na wylocie. Tak czy siak, Russell rządzi! i tylko dla niego warto oglądać XIX sezon „Survivora”. Ale to nie znaczy, że sezon jest marny, ot, Russell zawładnął programem.

Aha, minus dla Jeffa, bo nie wiem po jaką cholerę poinformował ich na końcu, że immunity idol wraca do gry. Przestał im udać, że ktokolwiek z nich się tego domyśli poza Russellem?

Naznaczony 1×11

Po beznadziejnym odcinku nr 9 i jeszcze bardziej beznadziejnym odcinku nr 10 przyszedł dobry odcinek 11. 80% pary poszło w gwizdek historii o zemście (naciąganej, ale co tam, przynajmniej na koniec wraz z monologiem Nieznajomego było coś na obraz i podobieństwo twista), a pozostałe procenty zostało do ganiania się w okolicach Centrala i stacji metra, co myślę należy docenić głównie z punktu widzenia logistyki i dobrej roboty z przeprowadzeniem paru minut akcji przez tak ruchliwą lokację. Na jakość serialu to nie wpływa, ale przynajmniej widać, że coś tam się starali zrobić.

Oczywiście odcinek trudno nazwać rewelacyjnym lub nawet bardzo dobrym, ale na tle ostatnich odcinków wyróżnia się zdecydowanie in plus i pokazuje, że chyba wielka jest różnica między reżyserem nauczonym fachu u nas, a reżyserem, który choćby i terminował w Usiech przy storyboardach. Inna sprawa, że końcówka się zbliża to i trudno, żeby dalej przynudzali. A że przy okazji udowadniają, że głównej historii starczyłoby na góra cztery odcinki to już trudno. Wiadomo nie od dzisiaj.

Najlepszy moment odcinka, czyli Efekt Specjalny Listopada. W Photoshopie mu te paluchy wymazali, czy jak…

Breaking Bad, s.2

Hehe, to się nazywa katastrofa na koniec sezonu! Dogoniłem, jestem po drugim sezonie i nie będę się rozpisywał tylko powiem, że „Breaking Bad” zajebistym serialem jest i już wylądował wysoko na liście moich ulubionych. Czekam z niecierpliwością na cd.

V, 1×02

Mówcie co chcecie, jak na razie mi się podoba. Zdecydowanie to lepsze od innej premiery jesieni „FlashForwarda”. Lubię takie historie i nie przeszkadza mi, że było ich już milion pińcet. Ciekaw jestem, jak poradzi sobie skromny ruch oporu w zderzeniu z obcą cywilizacją i na pewno z zaciekawieniem będę oglądał dalej, mając nadzieję, że nic się nie spieprzy. Mogliby aktorów lepszych znaleźć i efekty dopracować, ale to nieważne za bardzo, bo podoba mi się fabuła rodem ze świetnych sf z lat 50 i 60 i innych „The Outer Limits”. Taki klasyczny serialik, którego z zaskoczeniem odcinek drugi wsysnąłem bez żadnego bólu. Polecam 😛

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004