„Bliźniacy” [„Twins”]
Całe lata mojej młodości spędziłem na rozmyślaniu nad tym, którego z dwóch wielkich herosów kina akcji wolę – Arniego czy Slya. Raz szala przeważała na jedną stronę, potem szala przeważała na stronę drugą i w zasadzie nigdy nie zdecydowałem postawić się na jednego z nich. Choć teraz, gdyby ktoś mnie o to spytał, to zdecydowanie wskazałbym na Sylwka, który zdecydowanie bardziej wszechstronny filmowo jest.
Co by jednak nie gadać, to w dziedzinie komedii o wiele lepsze filmy zrobił Arnie. I to akurat nie podlega większej dyskusji ani polemice. Wystarczy obejrzeć „Bliźniaków”, wystarczy tylko spojrzeć na sam tytuł „Stop, bo mamuśka strzela”. Nie mam więcej pytań, wysoki sądzie.
Każdy wie, więc przypominać nie ma co. Superzdolny Arnie opuszcza swoją rajską wyspę w poszukiwaniu brata bliźniaka, o którym właśnie się dowiedział. Bliźniakiem okazuje się Danny DeVito, który po rodzicach odziedziczył wszystko to, co najgorsze. Okazuje się jednak, że jest parę rzeczy, których może nauczyć swojego zajebistego brata.
A wracając na chwilę do pojedynku Arnie Vs. Sly w kontekście opisywanego filmu to:
Swoją drogą to kolejny temat na dobrą notkę – podśmiechujki Arniego ze Slya i vice versa w ich filmach.
A to jeszcze jeden filmik, żeby czasem ta notka nie była za inteligentna:
***
„Miejski rekin” [„Raw Deal”]
A tutaj, o proszę, od razu trafił się jeden z głównych powodów, dla których z filmowego pojedynku z Arniem zwycięsko wyszedł Sly. Sly jak sobie napisał film to wychodziła nominacja do Oscara. A jak sobie Arnie napisał (ze dwa dialogi dopisał) to wychodził „Miejski rekin”, znany u nas pod uroczym tytułem „Jak to się robi w Chicago”.
Z JTSRWC wiąże się jedno moje małe wspomnienie i dobrze, bo o samym filmie nie mam nic do napisania poza ponabijania się z ulizanej fryzury Schwarzeneggera i polsko brzmiącego nazwiska jego bohatera, które przez krótki czas wydawało mi się, że jest takie samo jak moje. Wracając więc do wspomnienia pamiętam, że film ten grany miał być w jednym z miejscowych kin, w którym dzisiaj jest Biedronka i na seans wybierali się moi rodzice. Żal mi dupę ściskał, bo w ich opinii byłem za młody na taki seans (gołe cycki tam były, czy co?) i miałem pozostać w domu. Ostatecznie jednak oni też zostali w domu, bo była taka śnieżyca, że do kina się pojechać nie dało.
I cóż, gdybym wtedy dotarł do kina na ten seans to pewnie film by mi się podobał. Niestety, obejrzałem go dużo później i mi się nie podobał. Dodatkowo nie mogłem się nadziwić, jak taką cieniznę można było nakręcić, która to cienizna wyglądała jak film z początków kariery Arniego, a w rzeczywistości powstał rok po „Commando„. Niezbadane są ścieżki x-muzy.
***
„Polowanie na Czerwony Październik” [„The Hunt for Red October”]
Pamiętam, że pierwszy raz zetknąłem się z tym filmem przeglądając telegazetę. Były tam na jednej stronie notowania zagranicznych boxofisów, w których jak to w BO podawano pierwszą dziesiątkę najpopularniejszych aktualnie filmów. Wśród nich było „Polowanie na Czerwony Październik”, a ja zapamiętałem ten tytuł, bo wydał mi się on zupełnie absurdalny. Pomyślałem, że to jakiś głupi dramat obyczajowy czy co, a do głowy na pewno by mi nie przyszło, że może to być thriller o łodzi podwodnej. Do tego stopnia towarzyszyło mi potem to pierwsze przekonanie, że nawet gdy na giełdzie polecano mi kasety z filmem McTiernana to na takie zaczepki nie reagowałem. Nie będę przecie wymieniał kaset na jakieś filmy o dziwnym tytule.
Cóż, wspomnienia czasem bywają dziwne… Pamiętam właśnie taką historyjkę związaną z „Polowaniem…”, a nie pamiętam w jakich okolicznościach zobaczyłem je po raz pierwszy. Fakt jednak pozostaje faktem, że „Polowanie…” to jeden z moich ulubionych filmów ever (znajduje się na mojej (tu mi słowa brakuje :/) liście filmów, które oceniam na 7(6)), a książka Clancy’ego, na której podstawie powstał kto wie czy w ogóle nie jest moją ulubioną książką ever.
Oto ze Związku Radzieckiego w stronę Stanów Zjednoczonych wyrusza nowoczesna łódź podwodna, której kapitanem jest Sean Connery. Zamiary załogi nie są do końca pewna, a jeden z analityków CIA w osobie Aleka Baldwina wpada na dość karkołomną teorię, która prawie każdemu nie mieści się w pale.
Film idealny. Za kamerą mój ulubiony reżyser wspomagany przez kickass operatora, za partyturą mój ulubiony kompozytor, przed kamerą Sean Connery i o dziwo niedenerwujący Alec Baldwin („wspomagani” posiłkami z Polski w postaci Pawła z „Wojny domowej”), świetny scenariusz, świetna historia… I tylko kobiet praktycznie w nim nie uświadczysz. Choć nie jestem do końca pewien czy to akurat minus ;P
***
„Śmierć w słońcu” [„Into the Sun”]
No i stało się. W każdym „Projekcie 1000” przychodzi taki moment, w którym nie mam większego pojęcia o filmie, który właśnie się trafił w spisie, Trochę będę strzelał…
Jego pojawienie się na mojej kasecie miał zapewne wiele wspólnego z trailerem (choć kiedyś to się nie nazywało trailer 😉 ), który zobaczyłem na którejś z wypożyczonych kaset. Trailer jak to trailer – zwykle zapowiada fajny film, jeśli w rzeczywistości jest to kupa. A jak już trailer w pamięć zapadnie to film zdobyć trzeba. I z tego co pamiętam film też był niezły, choć na pewno nie widziałem go więcej niż jeden raz i stąd moja dziura w pamięci odnośnie jego właśnie. No ale obiecałem, że będę strzelał, więc strzelam:
Superhiper pilot myśliwca dostaje niespodziewane zadanie – ma przygotować do roli w następnym filmie marudnego gwiazdora. Gwiazdor zagra superhiper pilota rodem z „Top Gun” i ma nadzieję przygotować się do tego zadania sumiennie, fruwając sobie myśliwcem. Obaj mają wybuchowy charakter, więc o niesnaski nietrudno. Będą jednak musieli zjednoczyć swe siły w obliczu zagrożenia, które zabijcie mnie – nie wiem, jakie jest 🙂
Jedną z atrakcji „Into the Sun” był występ dwójki fajnych aktorów – Anthony’ego Michaela Halla i Michaela Pare’a. Pierwszy z nich wsławił się rolą w nieśmiertelnej „Dziewczynie z komputera”, a drugi towarzyszył początkowi kariery Rolanda Emmericha występując w jego bardzo dobrym „Księżycu 44”. Nic więc dziwnego, że połączenia ich talentu byłem ciekaw, szczególnie że towarzyszyła mu fajna historia na film, którą teraz postaram się potwierdzić, szperając za trailerem na jutubie…
No proszę, nie jest jeszcze tak źle z moją pamięcią! A poza tym proszę, proszę – scenariusz do tego filmu spłodzili autorzy m.in. „Terminatora Odkupienie„, „Gry” Finchera i „Surogatów„, którymi akurat nie ma się co chwalić…
(895)
Podziel się tym artykułem: