Dawno Projektu 1000 nie było…
„Półtora gliniarza” [„Cop & 1/2”]
Mam słabość do tego filmu. Widziałem go może nie aż tak często, jak inne filmy, do których mam słabość, ale zdecydowanie częściej niż inne filmy tego typu, które tak naprawdę są zapychaczami telewizyjnej ramówki w niedzielę o 14:00.
„Półtora gliniarza” to standardowy „buddy movie”, którego bohaterem jest rezolutny murzynek chcący w przyszłości zostać policjantem. Na marzeniach się nie kończy – każdą chwilę spędza na doszkalaniu się z policyjnych seriali i tropieniu przestępstw na własną rękę. Szczęście mu sprzyja, gdy jest świadkiem jednego z nich. W zamian za zeznania udaje mu się uprosić nagrodę w postaci spędzenia trochę czasu w roli partnera doświadczonego policjanta. W tym momencie na miejscu akcji pojawia się Burt Reynolds, który oczywiście gra zblazowanego gliniarza, który pomysł dziecięcego partnera uważa za typowozdupywyjęty. Jego zdanie nie ma jednak nic do rzeczy i wkrótce specyficzny duet gliniarski rusza do akcji.
I to w zasadzie wszystko, co zawsze chcieliście wiedzieć o „Półtora gliniarza”, ale baliście się zapytać. Jeśli szukacie niezobowiązującej rozrywki w starym, dobrym stylu, a jednocześnie chcielibyście się jej oddać z kimś, kto ma mniej niż naście lat, spokojnie możecie rzucić okiem na ten właśnie film. Oczywiście, spokojnie nadaje się do TV na godzinę 14, ale to nie znaczy, że jest do kitu. Nawet jeśli jemioły z IMDb wystawiły mu tylko 3.1/10. Rzekłem. Zdecydowanie więcej tu rzeczy do „pośmiania” niż w niejednej dzisiejszej komedii.
„Gry wojenne” [„WarGames”]
Oto i kolejny hit na hity czekający w kolejce do znalezienia się w Projekcie 1000. Lubię, gdy wyskakują takie tytuły, bo przynajmniej wiem o czym pisać. A tu już przypadkiem podejrzałem, ze w kolejce czeka niejaki „Starfire” i tu dopiero będzie kłopot. No ale…
Zafascynowany możliwościami komputerowej techniki haker ery lat 80. postanawia spiracić jedną z najnowszych gier komputerowych, której premiera została zapowiedziana na „wkrótce”. W trakcie włamania łączy się ze specjalnym superkomputerem odpowiedzialnym za amerykański system obrony rakietowej. Nieświadom niczego chłopak rozpoczyna ekscytującą rozgrywkę w Wojnę Termo-Jądrową, czy jak to się tam nazywa. Ziemi grozi zagłada.
Klasyka pełną gębą. Pamiętam, że dane mi było załapać się na ten film w kinie, choć na dobrą sprawę skojarzyłem to tylko i wyłącznie po początkowej scenie. Zapadła mi w pamięć ta śnieżyca i potem tajne laboratorium, że nie mam wątpliwości iż to o „Gry wojenne” chodzi, choć nic więcej ponad ten początek nie pamiętam, żebym widział w kinie. No ale chyba nie wyszedłem po pięciu minutach. Łotewer. A kończąc temat początkowej sceny, to warto dodać, że zaprezentował się nam w niej młody Michael Madsen na samym początku swojej kariery aktorskiej.
Ostatni raz oglądałem „Gry wojenne” parę lat temu, ale nie miałem wrażenia, żeby się specjalnie zestarzały. Jasne, tematy komputerowe pewnie standardowo się zestarzały parę dni po premierze, ale całą resztę dalej ogląda się z przyjemnością i przynajmniej ja nie zauważyłem, żeby podczas oglądania wkradła się we mnie jakakolwiek nuda. A z grubsza znam ten film na pamięć, bo widziałem go dobre kilkanaście razy. Na wyobraźnię zawsze działała mi możliwość zmienienia sobie ocen w dzienniku (choć już wtedy zastanawiałem się, jakim cudem nauczyciele nie pamiętają co komu wystawili), no i świetnie rozumiałem głównego bohatera, który nie nauczył się pływać, bo myślał, że ma na to jeszcze dużo czasu. Ja tam do tej pory tak myślę.
Oprócz rozrywki nad filmem unosi się delikatny powiew zagłady nuklearnej, która wtedy sporym zagrożeniem wciąż była, a końcowa scena mimo oglądania jej n razy zawsze trzyma mnie w napięciu. Tak samo jak zawsze łapię się na szukaniu na tablicy jakichś nazw związanych z Polską. „Układ Warszawski” np.
Niedawno zrobili drugą część, ale zdaje się film jest o tym samym, co poprzednik tyle że z lepszymi kompami. Nie widziałem, ale w ciemno polecam obejrzenie oryginału raczej.
PS. Ach, i zawsze chciałem w ten sam sposób jeść kukurydzę, jak rodzice głównego bohatera (obtaczanie kolby w posmarowanej masłem kromce). Kiedy w końcu to zrobiłem byłem zawiedziony, że nie smakuje to tak, jak mi się wydawało (pomijam fakt, że w filmie jedli niedogotowaną tę kukurydzę).
„Starfire” [„Starfire” aka „Solar Crisis” aka „Kuraishisu niju-goju nen”]
Jak już rzekłem, nie pamiętam z tego filmu prawie nic. Pamiętam w zasadzie cztery rzeczy:
1. Fabułę. Grupa naukowców(?) leci w stronę słońca, co by powstrzymać go przed zrobieniem Ziemi kuku. Zupełnie na poważnie w przeciwieństwie do poprzedniego zdania.
2. Film zanudził mnie na śmierć.
3. Choć miał fajną obsadę: Tim Matheson, Corin Nemec, Charlton Heston, Jack Palance, Peter Boyle
4. Reżyserem podpisanym na filmie jako odpowiedzialnym za niego był słynny: Alan Smithee. Co również dowodzi, że fakt zanudzenia mnie seansem niekoniecznie musiał być tylko i wyłącznie moją winą.
„Zaginiony w akcji” [„Missing in Action”]
Wspominając takie filmy jak „Zaginiony w akcji” człowiek nawet trochę żałuję, że sobie teraz Chucka Norrisa wszyscy żartują. Nie do końca sobie na to zasłużył.
James Braddock, któremu udało się wydostać z wietnamskiego więzienia, zostaje namówiony na powrotną podróż do Wietnamu w celu uczestniczenia na konferencji dotyczącej amerykańskich weteranów wojny wietnamskiej wciąż przetrzymywanych w tamtejszych więzieniach. Braddock nie ma jednak zamiaru świecić twarzą za zakładany wynik tej konferencji, czyli stwierdzenie, że takich biedaków już komuniści nie przetrzymują. Wyrusza na akcję oswobodzenia kilku nieszczęśników gnijących w podłych warunkach w azjatyckiej dżungli.
Klasyka, z którą w Złotej Erze Video był jeden problem – często myliły się ze sobą pierwsza z drugą częścią. A wszystko dlatego, że w dwójce Braddock ucieka z wietnamskiego pierdla, a w jedynce powraca do Wietnamu po znajomych żołnierzy. No ale ucieczką zajmiemy się prawdopodobnie za chwilę, bo chyba mam te dwa filmy na jednej kasecie.
Z dwóch pierwszych części zawsze wolałem dwójkę. Jedynkę w zasadzie pamiętam mgliście, choć pewnie te 20 lat temu obejrzałem ją parę razy. Największe wrażenie robiła na mnie w tym filmie oczywiście łódź głównego bohatera ozdobiona w wypasione rekiny.
„Zaginiony w akcji 2: Początek” [„Missing in Action 2: The Beginning”]
Pisałem już wyżej o małych komplikacjach z kolejnością obu części, no ale były to takie czasy, kiedy słowo „beginning” mogło umknąć lub zostać niezauważone. A pewnie jego świadomość rozwiązałaby problem. Zresztą, co to za problem, żaden.
Słowo się rzekło – jakiś czas przed wydarzeniami pierwszej części, w wyniku helikopterowej katastrofy do wietnamskiego więzienia trafia kilku amerykańskich żołnierzy na czele z pułkownikiem Jamesem Braddockiem. Próbują tam przeżyć, co nie jest proste zważywszy, że jak to zawsze w filmowym więzieniu trafia się wredny komendant.
Rozpisywać się co nie ma, bo absolutne klasyki każdy znać powinien i tyle. ZWA2 to świetny film z przynajmniej kilkoma kultowymi scenami na czele z tą z workiem i szczurem, a także tą z „nie bój się! komora jest pusta!”.
Jedno jest pewne – takich filmów już od dawna się nie robi 🙁
„C.K. Dezerterzy”
Człowiek dorasta, większość filmów owianych mgiełką tajemnicy młodnieje. Już nie robią takiego wrażenia, czasem w ogóle nie robią wrażenie. I choć „C.K. Dezerterzy” wciąż świetnym filmem są, to jednak jeszcze świetniejszym byli, gdy rodzice zabraniali go oglądać, bo koszarowe żarty i gołe baby. Wydawało się wtedy, że nie wiadomo co to jest. A w rzeczywistości nawet dużo gołych bab tam nie było. Dzisiaj już chyba nikt nikomu nie zabroniłby seansu filmu Zaorskiego.
O co chodzi wie każdy, bo każdy (większość) widział ten film choć raz. Grupa wojaków cesarsko-królewskich postanawia dać w długą i oddalić z garnizonu vel zdezerterować. Po drodze czeka ich wiele przygód łącznie ze spotkaniem obleśnego homoseksualisty kreowanego przez… no właśnie, kogo? Bo myślałem, że przez Pszoniaka, ale zdaje się myli mi się z „Czterdziestolatkiem”.
Pełen humoru film, który zmusza do przynajmniej dwóch przemyśleń:
1. Jak to się dzieje, że nagle w Polsce przestano umieć robić takie filmy? Powymierało jakieś pokolenie czy co?
2. Jak to się dzieje, że ktoś, kto robi taki film jak CKD kilkanaście lat później kręci takie gówno jakim jest „Złoto dezerterów”?
I moje ulubione RUE! na koniec:
(887)
Podziel się tym artykułem:
Czołem. a propo C.K. Dezerterzy. Oglądałem jako dziecko, nastolatek i dorosły. Nadal podoba mi sie ten film bo ilość żartów, nawiazań historycznych, gry słów, rosła wraz z moim postrzeganiem świata i wiedzą. To jest fajne. a jak jeszcze poczytać 'Dobrego Wojaka’… Pytasz dlaczego to zanikło. Może odeszli reżyserzy i scenopisarze z dawnego pokolenia PRAWDZIWEJ szkoły aktorsko-teatralnej? Sam aktor tylko gra, ale gra to co dostanie. Daj de Niro grać chłam to zagra chłam…. moze też widz jest mniej wymagający? kiedyś chciał i zrozumiał ciety żart, zawoalowany humor, ripostę , a dziś czeka 'na gotowca’ i śmieszy go humor 'sandlerowski’ z pierdem i zyganiem do kieszeni kolegi?