×

Żelazna Pusiu, przybywam!

Plan na dzisiejszą notkę miał być zupełnie inny, ale jak to bywa z planami – zmieniają się. Gdyby się nie zmieniały, to by ich nie można było nazwać planem, bo zmiana w planie to jego encyklopedyczna własność.

Co za tym idzie nie mam koncepcji na tę notkę, choć zapewne mógłbym wygrzebać z pamięci jakiś film, który widziałem, a którego nie zreckowałem („Wrogowie publiczni” na ten przykład). Tyle że grzebać mi się nie chce. Zamiast tego minifestiwalowy tekst powstanie, bo jakimś tajemniczym zrządzeniem losu Aśka wzięło ostatnio na festiwale filmowe i tego typu rzeczy, a mnie… yhm, siłą rzeczy razem z nią. Nie narzekam, mogło być gorzej. Mogło Ją na przykład wziąć na wieczorki poetyckie.

A teraz się zdziwicie, stąd wezmę to w osobny akapit: nie chodzi również o festiwale bolly/tolly/kollywoodzkie!

W związku z powyższym, a także tłumacząc tajemniczy temat tej notki, dzisiejszy wieczór spędzę na seansie filmu „The Adventure of Iron Pussy” w ramach Festiwalu Filmowego „Kino w Pięciu Smakach”. Festiwal oferuje szerszą liczbę tytułów, ale po długich debatach doszliśmy z Aśkiem do wniosku, że chyba tylko na ten jeden się wybierzemy. Skuszeni tytułem zresztą – film o żelaznej pipce nie może być zły! Produkcja jest to tajska, a opowiada o: „transwestycie, który na co dzień jest sprzedawcą w sklepiku sieci 7-Eleven, a w krytycznych sytuacjach pojawia się jako walcząca heroina”. Ha! Jedyny problem jest taki, że wg opisu dobrze byłoby znać jakieś stare tajskie filmy, a ja niestety znam tylko „Ong Baki„, „Chocolaty” i „The Tiger Blade’y„. No ale jestem dobrej myśli i mam tylko nadzieję, że film nie będzie przegadany, bo tajski brzmi okropnie wkurzająco.

Z oferty pięciosmakowego festiwalu kusił mnie jeszcze „Birma VJ”, o którym było ty kiedyś w trailerach, ale nic nie wskazuje na to, że na niego dotrę. Tak samo jak i nie dotrę na 3. edycję Horrorfestiwalu. Może bym i dotarł, ale myślałem, że to za tydzień. A tu dupa zbita w tym tygodniu. Inna sprawa, że wszystkie filmy lecą na nim z DVD, więc to trochę śrendio zachęcająca perspektywa zważywszy, że na chłopski rozum można je spokojnie w domu obejrzeć bez wychodzenia na tę paskudną jesień. Tak czy siak fajnie, że taki festiwal istnieje, bo ile można oglądać zaangażowane kino tajskie. Rozpierducha też do szczęścia potrzebna. Pozdrowienia zatem dla dyrektora artystycznego tego festiwalu, którego znam od dobrych kilku lat. Aczkolwiek nie jest to jakaś strasznie zażyła znajomość. W scrabble mnie kiedyś ograł, więc siłą rzeczy trudno Go lubić 😀

A skoro o horrorach (oł szit, oderwałem się na chwilę od sedna i rzuciłem okiem na oceny „Piły 6″… pozytywne są…) to za tydzień Halloween i Asiek też już szperała za atrakcjami kinowymi dotyczącymi tego dnia. Doszperała się do NMF-u ze Skandynawskim Czarnym Humorem w Muranowie. Repertuar halloweenowy jest raczej średnio (Białe szaleństwo, reż. Rune Denstad Langlo, Norwegia 2009, Historie kuchenne, reż. Bent Hamer, Norwegia/Szwecja 2003, Szef wszystkich szefów, reż. Lars von Trier, Dania/Szwecja 2006) więc może niech szpera dalej? Jeśli miałbym pomarzyć to ja chętnie wybrałbym się na podobny maraton, ale poukładany z takich filmów jak „Spoorloos”, „Nattevagten”, „Just Another Love Story” czy „Dead Snow”… Co wyniknie z tego skandynawskiego planu? Nie wiem, ale alternatywy nie są z pewnością ciekawsze. Mówię tu o innym NMF-ie – „Nocy Grozy i Horrorów”. A na nim „Udręczeni„, „Egzorcyzmy Dorothy Mills„, „30 dni mroku” i… „Zapowiedź„…

Bo prawda jest taka, że jak sobie człowiek sam nie skomponuje maratonu, to nikt dobrze nie zrobi tego za niego.

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004