Czyli parę fotek z komórki cykniętych w miejscu mojego nieoczekiwanego bezsieciowego odpoczynku. I w okolicach. Np. w aucie, które mnie tam zawiozło. Najbardziej pokrzywdzonym stworzeniem w aucie wypełnionym pięciorgiem ludziów była Misia, której było za ciasno, za gorąco, za sucho… Na szczęście z pomocą przyszedł Q, którego pomysł racjonalizatorski załatwił sprawę. Uchylone okno, odpowiednio zamocowane nosidełko, pies na świeżym powietrzu, Asiek z zatrzymaną akcją serca: „Onaaaa wypaaaaadnieeeee”….
Kiedy jednak pęcherz dał znać za bardzo o sobie, pomysł racjonalizatorski pozostał na nic. Trzeba było wytrzymać obserwując tzw. Miny na Łasicę:
W końcu jednak dojechaliśmy, Misia zrobiła siku, a nas przywitały odwrócone dupami konie, których potem Misia się bała, ale zdaje się przezwyciężyła strach do końca pobytu.
No i co? Cztery dni później wróciliśmy do domu… ;P
Widok z naszego domku mieliśmy taki:
Potem nas przenieśli do pokoiku, bo łóżko w domku było zepsute. Dobrze, że zgłosiliśmy to koło 23:00, gdy nikomu nie chciało się tracić czasu na naprawianie łóżka i machnięcie ręką i wydanie wolnego pokoju było sensowniejszym pomysłem niż rezygnacja ze smacznej karkówki z grilla. Ma się tę taktykę we krwi! No dobra… wtedy się skapnęliśmy, że łóżko jest do dupy.
Sam ośrodek wygląda natomiast następująco:
Tak, pogody nie mieliśmy za dobrej. Na szczęście metodą życzeniową wyprosiłem sobie bilarda. Narzekałem w że nie ma żadnych atrakcji (no spływ kajakowy był, ale kazałem mu spływać), mogliby choć bilarda postawić w kątku, a tu na drugi dzień buch, mają bilard (numer z „a teraz chcę milion dolarów!” nie przeszedł niestety…). Asiek nauczył się grać i teraz mnie męczy, że chce pograć. Z poniższych dwóch fotek planuję zrobić animowanego gifa, a co! (spostrzegawczy Czytelnicy zastanowią się po obejrzeniu poniższych dwóch fotek, co też stało się z bilą nr dziesięć… nie pytajcie 😉 ).
Ognisko pożegnalne wyglądało tak:
Dosłownie, a co ;P A tak wyglądał dzik, z którym noc wcześniej Asia ucięła sobie pogawędkę. Współczuła mu braku reszty ciała i nie dała sobie przemówić do rozsądku, że w tej postaci ma lepiej, bo przecie gdyby był cały to by teraz musiał po ciemku w zimnym lesie siedzieć i marznąć.
Jak mówiłem, Misia i koniki na sam koniec się zaprzyjaźniły:
Ze wszystkich tych wrażeń Miśka zasnęła, a ja szczęśliwy dorwałem się do neta!
THE END
Cooo?!!! Nie słyszę, Asiu…!!! He???!!! Co mam dopisać???? AAAAA, no tak…. Ludzie (współtowarzysze niedoli znaczy się) byli za to zajebiści! ;))
Podziel się tym artykułem: