Była tu kiedyś (prawie rok temu) taka seria, która nie trwała dłużej niż ułamek sekundy/mrugnięcie okiem/walka Gołoty. Była, ale się zmyła, bo autor bloga to leń patentowany, który na dodatek o niczym nie ma pojęcia i ciągle tylko pisze o boliłudzie, niedobry. Dzisiaj na sekundę owa seria powróci (przypuszczam, że wątpię, że będzie mi się chciało program telewizyjny wertować jak za czasów TBŚ-a), bo mignął mi w dzisiejszym programie film, którego przegapić nie wolno. I choć mam to dziwne wrażenie, że o nim już tutaj pisałem właśnie w ramach ww. serii (telewizja lubi powtarzać filmy, a potem robić powtórki powtórek), ale na pewno mnie to nie powstrzyma przed poleceniem.
I tym prostym sposobem mamy już połowę notki o niczym. Grunt to umiejętne lanie wody.
Tak więc, ja rozumiem, że dzisiaj jest piątek weekendu początek i nikt w domu nie siedzi (to znaczy ja siedzę, ale ja nie jestem miarodajny, bo jak już wyżej wspomniano na niczym się nie znam; poza tym czeka mnie wieczór tortur w postaci obejrzenia „Agentek” (nawet nie pytajcie po co) i tortur mniejszych w postaci obejrzenia „M jak miłość” (ależ to na psy zeszło!) (też nie pytajcie po co)) (dobrze nawiasy policzyłem? wszystkie zamknięte? ;P), ale gdyby jednak komuś przyszło kiblować „w ciepłych dekoracjach pokoju” (tak mi się przypomniałeś skoro już o muzyce – rkdeey dalej w gipsie się męczysz? 🙂 ) to koniecznie o 21:20 włączcie dzisiaj TVP1, bo tam…
To straszne. Siadam, pięć minut stukam, pół Notatnika tekstu o niczym… a potem się dziwię, że mnie palce w stawach bolą…
A więc 😉 jeśli ktoś tu w ogóle dotrwał, to dziś o 21:20 na TVP1…
NIC DO STRACENIA
Reżyseria: Steve Oedekerk
Scenariusz: Steve Oedekerk
Obsada:
Martin Lawrence – T. Paul
Tim Robbins – Nick Beam
John C. McGinley – Davis 'Rig’ Lanlow
Giancarlo Esposito – Charlie Dunt
Kelly Preston – Ann
Emisja: TVP1, 21:20, piątek 24.10.2008
Bohaterem tego oto filmu jest poczciwina Nick Beam, który bardzo kocha swoją żonę. Pewnego dnia wraca z pracy wcześniej i przekonuje się, że jego żona też bardzo kocha, ale kogoś innego. Zamiast jednak krzyknąć „hanej ajm hołm” i z lubością udawać, że w szafie szuka się płaszcza, Nick bez słowa wychodzi z domu, wsiada w samochód i rusza w nieznane. Nie mija kilka minut, gdy Nick ląduje na muszce rewolweru T. Paula. TO NAPAD!
Fakty są niezbite. Martina Lawrence’a nie lubię i pałam do niego filmową nienawiścią. Filmów, w których jest największą gwiazdą zwykle nie da się oglądać bez irytacji wyzwolonej już na sam widok okładki takiego filmu. Co innego sytuacje, w których Lawrence jest partnerem dla kogoś innego. Partnerował Willowi Smithowi i dwa razy wyszły fajne „Bad Boysy”, tutaj partneruje Timowi Robbinsowi i wyszedł z tego chyba jeszcze fajniejszy film. W zasadzie to wyszła z tego jedna z moich absolutnie ulubionych komedii.
Widziałem „Nothing to Lose” niezliczoną ilość razy i za każdym razem poprawia mi humor. Lawrence bywa momentami irytujący, ale spokój Robbinsa skutecznie go równoważy i nie sposób polubić takiego lawrence’owatego wydania. Nawet, gdy narzeka, że nie mu dupa zdrętwiała. Pomysł na film jest prosty, wykonanie znakomite, żarty przedniej marki – jednym słowem świetna zabawa od początku do końca filmu. A skoro o końcu filmu to pamiętajcie, żeby wysiedzieć do „po napisach” (o ile TVP pozwoli), bo tam czeka jeszcze jedna niespodzianka.
A teraz parę filmików i dwa słowa o najnowszych produkcjach z Bollywood.
Żartuję, tylko o Bollywood.
Żartuję, tylko parę filmików. Nie kumam tego murzyńskiego slangu:
Pan reżyser tańczy, czyli Steve Oedekerk’s Flashlight Dance:
Handehoch zu aszloch!
Podziel się tym artykułem: