Jane (Katherine Heigl) od dziecka chodzi na śluby. Problem w tym, że nic nie wskazuje na to, że kiedykolwiek doczeka się swojego ślubu. Sytuacja się zagęszcza, gdy na jej „trop” wpada niedowartościowany dziennikarz (James Marsden) od ślubnego dodatku do gazety.
Standardowa komedia romantyczna nakręcona według sztancy. Film sympatyczny, ale nie ma w nim zupełnie nic oryginalnego. Pal sześć dla widza, który lubi komedie romantyczne (ja! ja! ja!) i umie przymknąć na nie oko, ale dla kogoś, kto potrzebuje w filmie czegoś choć ciut nowego w 27D tego z pewnością nie znajdzie. Dlatego sprawa jest prosta – to film przeznaczony dla konkretnego gatunku widza. No i może jeszcze dla kogoś, kto filmy ogląda raz na miesiąc. Wtedy jest szansa, że się wyluzuje i mile spędzi niecałe dwie godziny z życia. Tyle tylko, że jest na świecie dużo więcej lepszych filmów, którym warto poświęcić czas.
Ja tam doła nie miałem, że wylądowałem w kinie. I choć przed seansem z grubsza streściłem czego się spodziewać (trzeba było niewielkie poprawki wprowadzać podczas seansu, ale chyba nie aż tak duże; schemat pozostał, komplikacje się jedynie zmieniły) to nie nudziłem się i muszę przyznać, że nie potwierdziły się opinie, które czytałem przed filmem, że jest on marny i nie warto się za niego zabierać. Jasne, pewnie dziesiątki takich samych filmów niepostrzeżenie mija w weekend na różnych kanałach tv, ale to nie powód do tego, że jak się już znalazło w kinie, to trzeba rzucać mięsem.
„27 Dresses” to po prostu film sympatyczny i tyle. Amerykańskie kino rozrywkowe doszło do perfekcji w kręceniu romantycznych komedii i z grubsza można w ciemno na nie chodzić, jeśli lubi się gatunek. Życie po seansie lepsze się nie stanie, ale czy to coś złego? Ważne, że się spędziło miło dwie godziny, popatrzyło na sympatyczną Katherine Heigl (brakowało mi pośród tych 27. sukni jakiejś zbliżonej w wyglądzie do bikini 😉 ) i pozastanawiało „rany, ale ten Edward Burns się postarzał”.
Sprawa prosta. Lubicie komedie romantyczne i na kolejną podobną fabułę nie reagujecie „o Jezu, znowu to samo”, to spokojnie możecie 27D łyknąć (w Multikinie, czy jak to się tam nazywa, dają drugi bilet za friko, więc tym bardziej warto skorzystać) i nie powinniście być zawiedzeni. Nie spełniacie choć pół z powyższych zastrzeżeń – dajcie sobie spokój. 4(6) – miało być 3+(6) ale nie wiedzieć czemu podczas oglądania nagle awansowało na 4.
Podziel się tym artykułem: