Ech, żal człowieka bierze, gdy sobie przypomni jak zaczynał Władysław Pasikowski, a potem spojrzy na to jak skończył. No, może w zbyt żałobne tony uderzam, bo wciąż może widza jeszcze czymś zaskoczyć, ale porównanie między „Krollem” a „Reichem” przynosi zatrważające refleksje. Zresztą nie jest to pierwszy przykład na to, jak trudno czasem zrozumieć w jaki sposób ktoś potrafi nakręcić tak dwa różne filmy.
Pamiętam, co to się działo, gdy przywiozłem sobie z giełdy kasetę z „Psami”. W radio słyszałem świetne zajawki i nie mogłem się doczekać aż to w końcu obejrzę. Film skołowałem w niedzielę i jak na złość nie mogłem go obejrzeć, bo musiałem się (sic!) uczyć hehe. No, ale w przerwie między geografią a historią zszedłem od siebie na dół, gdzie film Pasikowskiego oglądali państwo Cruellowie. Akurat załapałem się na scenę w hotelu – byłem zachwycony, takie akcje widywałem do tamtej pory tylko w amerykańskich filmach. Zresztą kopia, którą wtedy posiadałem też miała w sobie coś z amerykańskich klimatów – angielskie napisy (wiecie, że „Psy” po angielsku to „Pigs”?). Wszyscy w liceum chcieli być moimi przyjaciółmi.
A jak ładnie się Pasikowski z Wajdy nabijał (za co zresztą dostał po łbie; no dobra, nie tylko od rodzimego bożka reżyserii). A to sceną na wysypisku śmieci, a to sceną, którą dzisiaj dorzucam do mojego przewodnika.
Panie i Panowie, „Psy”:
Podziel się tym artykułem: