No i przyszło mi odwiedzić mury mojej uczelni, co oczywiście nie obyło się bez przygód, no bo jakże by inaczej. A wszystko zaczęło się tak:
Był początek lipca, gdy pojechałem na pierwszą poprawkę ze strategii marketingowych. Wszystko skończyło się dobrze, tyle, że nie miałem ze sobą indeksu, bo miał go kumpel, który się nie zjawił. Poszedłem więc do pani doktor i mówię, że nie mam indeksu, a ona wstawiła mi dostateczny do protokołu i powiedziała, że do indeksu wpisze mi ocenę we wrześniu. Nie protestowałem.
Przyszedł wrzesień, a konkretnie szósty września (druga poprawka była natomiast dziewiątego). Postanowiłem napisać do kumpla z moim indeksem na GG. Nie odpowiedział. Doszedłem do słusznego wniosku, że nie ma mnie w GG i że ma zaznaczone, że od nieznajomych wiadomości nie przyjmuje. Skontaktowałem się więc z nim via koleżankę. Nie było problemu, powiedział, weźmie mój indeks i podstawi do wpisu. Wszystko fajnie, nie musiałem w takim wypadku jechać na uczelnię, ale był jeszcze jeden kłopot. Nie miałem karty poprawkowej, a kumpel nie miał czasu żeby ją odebrać. Siłą rzeczy więc musiałem się wybrać na uczelnię. Ale…
Nie wiedziałem do której i czy w ogóle, otwarty jest dziekanat. Wlazłem na stronę uczelni, ale oczywiście nie było tam numerów telefonów do dziekanatu. Zagadnąłem innego kumpla, na szczęście znał numer. No to zacząłem wydzwaniać. Przed dwa dni nikt nie podnosił słuchawki po drugiej stronie telefonu. Aż przyszedł 9 września, a ja nie wiedziałem czy jechać czy nie. Wpisy były o 17ej, a po kartę musiałem jechać wcześniej, przy czym nawet nie wiedziałem, czy dziekanat będzie otwarty. Decyzję podjąłem około 14ej – jadę.
Po drodze było kilka wypadków i jeszcze więcej robót drogowych więc na miejscu byłem około 15:20. Poszedłem raźnym krokiem do dziekanatu, podchodzę, patrzę, a tam nie ma dziekanatu tylko biuro rektora filologii. Hmm. Spodziewałem się niespodzianek, ale tak od razu na starcie? Pobiegłem do gabloty z ogłoszeniami. „Z powodu remontu, wszystkie egzaminy poprawkowe odbędą się w salach przy ulicy Gliwickiej i Klimczoka. Wszelkich informacji udzielamy telefonicznie”. Taaa kypba, telefonicznie. Na planie natomiast, sala w której miały być wpisy/poprawka była przekreślona i zastąpiona numerem 22. No nic. Odwróciłem się na pięcie i poszedłem do pierwszego z brzegu pokoju, który był otwarty.
– Dobry. Można kartę poprawkową?
– Można. A pan jest z filologii?
– Nie. Zarządzanie marketing.
– A to pana dziekanat jest w sąsiednim budynku, przenieśli.
– Dziękuję.
Poszedłem do sąsiedniego budynku, wziąłem kartę poprawkową i wróciłem do samochodu poczekać na kumpla. Czyżby wszystko już miało być w porządku? Jaaasne.
Około 16:30 zobaczyłem kumpla, wylazłem z samochodu, zamknąłem go, ruszyłem w kierunku szkoły i… kumpel gdzieś zniknął. Łaziłem od budynku do budynku, a jego ani śladu. Hmm. Postanowiłem znaleźć salę numer 22. Nie znalazłem. W tym momencie zacząłem się denerwować, szczególnie, że była już 17a, a przed uczelnią nie było nikogo znajomego. Sala numer 22 wciąż nie została przeze mnie odnaleziona, ale za to znalazł się kumpel z moim indeksem, który spytał: „Cześć! Nie wiesz gdzie jest sala numer 22?”. Zanim zdążyłem odpowiedzieć, koło nas zjawił się inny znajomy z tym samym pytaniem. Okazało się, że nikt nie wie gdzie jest sala numer 22, nawet sam portier. Czyżby więc ta sala numer 22 miała być w budynku na Gliwickiej, bądź na Klimczoka? Tyle tylko, że znajomy z moim indeksem właśnie wrócił z Gliwickiej (dlatego mi zniknął, bo do samochodu poszedł), a tam wszystko było pozamykane na cztery spusty. Strefa 11.
Wzięliśmy od portiera numery telefonów do tamtych budynków i zadzwoniliśmy. Na Gliwickiej nie odbierał nikt. Na Klimczoka odebrał inny portier.
– Dobry, czy są może w pana budynku jakieś poprawki?
– Panie, tu jest z dziesięć poprawek!
No to pojechaliśmy na Klimczoka, znaleźliśmy salę numer 22 i… w środku siedziała szukana przez nas pani doktor. Zwycięstwo!! Nie do końca. Bo kiedy poszedłem po wpis, okazało się, że nie ma mnie w protokole. Na szczęście pani doktor lightowo potraktowała sprawę, no i spokojnie mogłem do domu w końcu wracać.
Bycie studentem, to męcząca sprawa. Nic dziwnego, że się człowiekowi uczyć nie chce.
Podziel się tym artykułem: