Biadoliłem wczoraj na temat braku przeciągu, a minęły ledwie dwadzieścia cztery godziny i przeciąg jest taki, że zaraz mnie wywieje ze stołka. I samo w sobie nie jest to bardzo złe, a wręcz przeciwnie, bo chłodno jest jak należy i nie zdycham z gorąca. Kłopot jest w tym, że jak za szeroko otwieram okno, to przeciąg, przy innych otwartych oknach jest za mocny – w końcu mam krzesło na kółkach i gdyby nie fakt, że trochę ważę to pewnie bym jeździł po pokoju, że nie wspomnę o fruwających kartkach, które leżą obok kompa, a których nie mam zamiaru nigdzie przenosić, bo są mi potrzebne. Tak więc nie ma co szeroko otwierać okna. Zatem otwieram je tak trochę i da się siedzieć, gdy przeciąg mija moje plecy, ale znów okno co chwilę się przymyka i trza je otwierać na nowo. No, a gdy zamknę je całkowicie, to znów jest tak duszno, że świeczki się topią. Znaczy na pewno by się topiły gdybym je tu miał. Jednym słowem i tak źle i tak niedobrze. A jak pomyślę, że trzeba pozamykać okna, bo w nocy ma przyjść burza, to już w ogóle nie widzi mi się, że będzie dzisiaj można zasnąć bez oblewającego człowieka potu.
A okno tylko skrzypi i się ze mną w ciuciubabkę bawi. Rzucam się żeby je otworzyć, a ono jak na złość jeszcze się nie zamyka. Tak jakby się ze mnie śmiało francowate jedno!
Komp z podłączoną siecią wyłącza się już regularnie co minutę. A jako, że dzisiaj dwa razy instalowałem na nowo Windowsa, to wstukiwanie pięciu rzedów liczb w celu skonfigurowania sieci, było koszmarem.
„A może by tak pieprznąć to w cholerę i wyjechać w Bieszczady?”
Podziel się tym artykułem: