6 września, czwartek
12 papierosów, bliżej niezidentyfikowana liczba jednostek alkoholu
Obudziłam się gdy tylko zaczęło świtać. Straszny ze mnie śpioch, ale dzisiejszego ranka nie byłam już w stanie choćby zmrużyć oczu. Nadszedł wielki dzień. Świecie, nadchodzę!
Po śniadaniu z papki, którą zjadłam z dostojną miną, przyszła pielęgniarka i zaprowadziła mnie do lekarza. Jeszcze nigdy nie byłam w tej części budynku. Przechodziliśmy przez szereg drzwi, mijaliśmy zakratowane korytarze – niczym w Alcatraz. Wreszcie doszliśmy.
– Pani Brygido – odezwał się łapiduch. – Jest mi bardzo przykro, ale niestety musimy się rozstać.
Pokiwałam ze zrozumieniem głową.
– Mam nadzieję, że zrozumiała pani swój błąd i będzie pani w stanie odpowiedzialnie pokierować swoim życiem.
Pokiwałam ze zrozumieniem głową.
– Alkohol to zło. Wierzę, że już nigdy pani po niego nie sięgnie.
Pokiwałam ze zrozumieniem głową.
– Powtórzmy jeszcze raz to, co wspólnie mówiliśmy na terapii grupowej.
Pokiwałam ze zrozumieniem głową.
– Czy pani mnie w ogóle słucha?
– Hę? Jak? No jasne!
Wprawdzie lekarza trochę poniosło, ale nie mógł mi już nic zrobić. W bezsilnej złości wyrzucił mnie tylko za drzwi. Dostałam swoje ubranie, dokumenty, portfel i wszystkie rzeczy, jakie miałam przy sobie, gdy się tu znalazłam. Nawet brudną skarpetkę, która jakimś cudem znalazła się wtedy w mojej kieszeni. Czy oni nie powinni jej wyprać? Może warto złożyć reklamację? Strażnik zaprowadził mnie do bramy, wyłączono prąd w ogrodzeniu i byłam wolna. Zaczerpnęłam głęboko tchu. Znów mogę używać ostrych narzędzi!
Mieszkanie było mocno zaniedbane. Widać, że przez ostatni miesiąc brakowało tu kobiecej ręki. Trudno, będę musiała żyć w brudzie do czasu, aż zamówię jakąś sprzątaczkę. Poza tym i tak miałam na głowie ważniejsze sprawy. Zadzwoniłam do Patrycji i Samanty. Umówiłyśmy się na picie w jakiejś nowej knajpie, jak jej tam, Saksofon albo jakoś tak. Zgodziły się natychmiast, wiedziałam, że mogę na nich polegać. Co za ulga, że są na tym świecie rzeczy, które się nie zmieniają.
[autor: Addy]7 wzreśna,pąitek
nie mogęę psać, bo zraz izdiemy zPati i Samtą znów do Ksaskofonu, alle jst jazda!!!!!!!!!!!
[autor: Addy]8 września, sobota
Nie mogę pisać. Długopis potwornie drapie papier, nie wytrzymam tego hałasu. Łeb mi pęka.
9 września, niedziela
0 papierosów, 0 jednostek alkoholu, 1650 kalorii
Gnębiona wyrzutami sumienia postanowiłam dzisiaj wytrwać w abstynencji. Obudziłam się rano, wzięłam orzeźwiający prysznic, zjadłam pożywne śniadanko z płatków na mleku. Nie miałam co robić więc włączyłam telewizor. Okazało się, że podczas mojego pobytu w klinice w programie nic się nie zmieniło. Tylko zamiast „Stawki większej niż życie” dają „Czterech pancernych i psa”. Na miejscu psa już dawno bym się powiesiła.
Głowa wciąż mnie pobolewa i w ogóle jestem dziś jakaś taka rozbita. Chyba się położę. Szkoda, że sama. Jednak trzeba było wziąć numer telefonu od Tomka.
Co, nie pisałam o Tomku? Może to i lepiej. Poznałam go w Saksofonie podczas tego szalonego wieczoru. Gdy następnego ranka zobaczyłam jego twarz, wyrzuciłam go za drzwi. Gdybym miała dla niego jakąś papierową torbę na łeb, może bym go zostawiła? Nie sądziłam, że po wyjściu z kliniki będę aż tak zdesperowana.
Podziel się tym artykułem: