30 maja, środa
59 kilo, 80 papierosów, 404 kalorie
W sklepie skończyła się promocja Lodowej! Do diabła! Kupiłam 2 butelki Zawiszy i 2 paczki Mocnych. Po powrocie do domu na automatycznej sekretarce była wiadomość: „Tu szefowa. Weź sobie tydzień urlopu. Do zobaczenia”. Przymusowy urlop? Nie zabrzmiało to zbyt optymistycznie… Wypaliłam te dwie paczki papierosów i poszłam do sklepu po następne. Ponieważ przez tydzień nie będę pracowała, a z gotówką może być krucho, kupiłam cały wagon Bezrobotnych. Do wieczora wypaliłam jeszcze 2 paczki, zagryzłam to dwoma tic- tacami, po czym wypiłam butelkę Zawiszy. To nie był dobry dzień…
31 maja, czwartek
60 kilo, 12 papierosów, jednostek alkoholu 0, 370 kalorii
Co się dzieje?! Wczoraj prawie nic nie jadłam, paliłam jak smok, a przybył mi jeden kilogram! Cały kilogram!! Jak to, do cholery, możliwe? Ze zdenerwowania zapomniałam o śniadaniu. I dobrze. Muszę coś z tym zrobić, zamiast siedzieć bezczynnie przed telewizorem, palić papierosy i pogryzać czekoladki. Tylko co? Na początek postanowiłam przejść się do kawiarni na gorącą czekoladę – po niej zawsze dobrze mi się myśli. Gdy przechodziłam obok kiosku, zobaczyłam okładkę „Pani domu”, na której wielkimi literami było napisane: ZDROWY TRYB ŻYCIA. I wtedy mnie olśniło! Właśnie tego mi potrzeba! Zdrowego jedzenia, ruchu na świeżym powietrzu, medytacji… Poczułam nagle, że ta chwila wiele zmieni w moim życiu. Dziękuję ci, „Pani domu”!
Minęłam kawiarnię, nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem. Pękałam z dumy, że zdołałam oprzeć się pokusie. Zamiast do kawiarni udałam się do marketu, prosto do działu ze zdrową żywnością. Kupiłam kiełki, mleko sojowe, kotlety sojowe, czipsy sojowe, lody sojowe, cukierki sojowe i kiełki sojowe. Po zastanowieniu wzięłam jeszcze główkę sałaty, żeby urozmaicić nieco dietę. Gdy stałam w kolejce do kasy i patrzyłam na te biedne kasjerki, uwijające się jak w ukropie, zrobiło mi się ich strasznie żal. Nie mogłabym pracować jak one. Jak dobrze, że mam swoje ciche biuro, miłe koleżanki, kubek na kawę… Jak dobrze, że udało mi się skonczyć studia!
Kiełki, mleko sojowe, kotlety sojowe, czipsy sojowe, lody sojowe, cukierki sojowe i kiełki sojowe okazały się wyjątkowym świństwem. Na obiad zjadłam więc tylko trochę sałaty. Burczy mi w brzuchu, ale jakoś to przeżyję, w końcu poświęcam się dla dobra sprawy! Mam tylko nadzieję, że to burczenie nie przeszkodzi mi w spaniu, muszę się dobrze wyspać. Od jutra rana zaczynam jogging! I żadnego alkoholu!
1 czerwca, piątek
61 kilo, papierosów 0, jednostek alkoholu 0, 170 kalorii
Rano budzik wyrwał mnie z pięknego snu, w którym Janusz i ja, razem, nago, na koniku… No, nieważne, w każdym razie był piękny. Tak mi go było szkoda, bo nie wiedziałam, jak się skończył, więc postanowiłam jeszcze chwilkę się zdrzemnąć, w nadziei, że przyśni mi się zakończenie. Zresztą i tak było zbyt wcześnie na bieganie.
Obudziłam się o pierwszej po południu.
BOŻE! Znów przytyłam! Nic już nie rozumiem! Biegać, biegać, muszę iść biegać! Ogarnięta tą myślą chwyciłam klucze i wybiegłam z mieszkania, dziarsko przytupując w miejscu podczas oczekiwania na windę. Zjechałam na dół i dopiero gdy poczułam ziąb, zdałam sobie sprawę, że jestem tylko w kapciach i koronkowej, kusej koszulce nocnej! Co za wstyd! Żeby tylko nikt mnie nie zobaczył! Już miałam nadzieję, że uda mi się przemknąć z powrotem do mieszkania i pozostać niezauważoną, gdy w ostatniej chwili wpadł do windy ten młody, przystojny facet z ósmego piętra. Jechaliśmy tak i jechaliśmy sami w windzie, a on nawet na mnie nie spojrzał! PEWNIE PEDAŁ!!! Przebrałam się i ruszyłam biegać.
Uff! Nie wiedziałam, że to bieganie będzie takie męczące. Przebiegłam 100 metrów i poczułam, że jestem cała czerwona, i muszę odpocząć jakieś pięć minut. Stałam i dyszałam, a spacerujący ludzie patrzyli na mnie, jak gdyby nigdy nie widzieli joggingu! Wróciłam głodna jak wilk, ale zjadłam tylko resztkę sałaty i do wieczora zapełniałam żołądek tylko wodą mineralną. Muszę być twarda, muszę być twarda! Żeby nie myśleć o głodzie, czym prędzej poszłam spać.
Podziel się tym artykułem: