Wyst. Brad Pitt, Diane Kruger, Orlando Bloom, Eric Bana, Sean Bean, Brian Cox, Brendan Gleeson, Saffron Burrows, Julie Christie, Peter O’Toole, Rose Byrne
Reż. Wolfgang Petersen
Scen. David Benioff; na podstawie „Iliady” Homera
Zdj. Roger Pratt
Muz. James Horner
Ocena: 4(6)
Król Agamemnon (Brian Cox) jeździ po całej Grecji ze swoim wojskiem i podbija wszystkie okoliczne miasta-państwa. Cwaniak jest, bo ma w swoich szeregach najsławniejszego wojownika owych czasów – Achillesa (Brad Pitt). Achilles za bardzo króla Agamemnona nie lubi, ale za to uwielbia, gdy jego imię jest na ustach wszystkich możliwie ludzi – łasa na sławę jest chłopczyna. A że jest rok 1200 przed naszą erą więc nie ma jeszcze „Szansy na sukces”, „Idola” czy innych takich programów, a najlepiej zostać sławnym, zabijając tylu przeciwników ilu się tylko da. Jeździ więc z Agamemnonem i walczy, gdy tylko się nadarza okazja. Tymczasem brat Agamemnona, spartański król Menelaos (Brendan Gleeson) gości u siebie wysłanników z zamorskiej Troi – Hektora (Eric Bana) i Parysa (Orlando Bloom), prywatnie synów króla Priama (Peter O’Toole). Jedzą, piją, lulki palą i cieszą się z przyjaźni między Spartą i Troją. Tyle tylko, że Parys na drogę powrotną do domu, postanawia zabrać ze sobą w ładowni statku, żonę Menelaosa, Helenę (Dianę Kruger). Nic dziwnego, że Menelaos wpada w złość, prosi Agamemnona o pomoc i razem wyruszają na podbój Troi. No znaczy się nie we dwójkę – towarzyszy im flota złożona z tysiąca okrętów. Zapowiada się zatem największa wojna wszechczasów.
Ludzie narzekali na „Troję”, psioczyli, że powinna się nazywać „Trója”, bo na większą ocenę nie zasługuje, kręcili nosami na nieścisłości pojawiające się na każdym kroku i w ogóle śmiali się jaki ten reżyser Wolfgang Petersen jest głupi, jeśli myśli, że nabierze cały świat na swoją wersję znanej historii. Tymczasem wcale nie było aż tak źle. Taka jak się spodziewałem, taka ta filmowa „Troja” była. Kupa znanych aktorów, parę monumentalnych scen i naparzanki z udziałem tysiąca statystów zmultiplikowanych przez komputer. Miał być film rozrywkowy, a nie drugi „Tytus Andronicus” i wyszedł film rozrywkowy. Nie rozumiem czemu się czepiać. Bo Achilles miał na wyposażeniu tarczę rzymskiego hoplity? No i co z tego?
Obrodziło od czasu „Bravehearta” batalistycznymi epopejami i uważam, że „Troja” faktycznie jest najsłabsza z nich wszystkich (choć można by się w sumie spierać – w końcu do tego samego gatunku można zaliczyć takie dzieła jak gibsonowski „Patriota” czy również gibsonowski „We Were Soldiers”), ale i tak nie zasługuje na takie mieszanie jej z błotem. Wiadomo było od razu czego się spodziewać. Widowisko przede wszystkim, a potem dopiero sens. Kto jest uczulony na brak sensu w takich filmach, sam sobie jest winien, że się naciął. Trzeba było w domu siedzieć.
Fajne w „Troi” jest to, że jak się zamknie oczy podczas oglądania, to właściwie nigdy by się człowiek nie domyślił, że ogląda film dziejący się dwanaście wieków przed Chrystusem. Dialogi, dramaturgia i wszystko inne, co składa się na film podane sa tu w „nasz” sposób i właściwie słuchając rozmów pomiędzy bohaterami, nie słyszy się specjalnej różnicy między nimi, a na przykład rozmowami dwóch bohaterów współczesnego filmu Johna Woo. I trochę można się zdziwić otwierając oczy i widząc facetów w sukienkach i sandałach (na szczęście bez skarpetek). Dla większości to pewnie wada, ale mnie ta „nowoczesność” nie przeszkadzała. Trochę zawiodły mnie sceny batalistyczne (za mało krwi i zbyt niewyraźne!) i bardziej to mi przeszkadzało niż wszystko inne. Bo ja chciałem dostać widowiskową rozwałkę. I dlatego, że nie do końca była tak widowiskowa jak się spodziewałem, to trochę kręcę nosem. No, ale czasu poświęconego na seans nie żałuję. Uważam tylko, że mógłby być o jakieś pół godziny krótszy – reżyser i tak nei miał zamiaru skupiać się na szczegółach historii, tylko zostawić samo mięsko. Zresztą udało mu się to prawie w stu procentach – to było najszybsze dziesięć lat, jakie minęło na ekranie w przeciągu dwóch i pół godziny 🙂
Podziel się tym artykułem: