×

SZKODA ARNOLDA

Tak sobie patrzę (patrzyłem) jednym okiem na „Gliniarza w przedszkolu” i tak mi się łezka w tym oku zakręciła niespodziewanie, gdy pomyślałem, że nie zobaczę już prawdopodobnie żadnego nowego filmu z Arnoldem w roli głównej (ma zagrać epizod w czwartym „Terminatorze” ale to już nie to samo). I to nic, że ostatnie filmy z Arniem nie nadawały się raczej to przyjemnego oglądania (począwszy od „Erasera” z małą przerwą na zadziwiająco oglądalnego trzeciego „Terminatora”). Arnie to był ktoś w moim filmowym wychowaniu, ktoś, kogo próżno szukać w dzisiejszym kinie pełnym wypacykowanych Freddie Prinze Jruniorów i Seannów Williamów Scottów. I choć wszyscy pewnie pukają się w czoło (a i zawsze się pukali, że takie filmy niczego nie są warte) (coś podejrzanie dużo nawiasów wstawiam w tę notkę) ( ) to ja tam i tak swoje wiem. Szkoda chłopa i tyle. No, ale z drugiej strony bardziej szkoda Sly’a Stallone, który wciąż gra, choć wygląda na ekranie na takiego starego i zmęczonego dziadka (vide „Shade”). Może faktycznie lepiej wiedzieć kiedy ze sceny zejść niepokonanym… choć Arnie na swój koniec wybrał niezbyt fortunnie, bo zagrał parodię siebie z mandoliną w „W 80 dni dookoła świata”. Nie ma sentymentów w showbiznesie.

Ech, pamiętam dobrze ten dzień, w którym przywiozłem sobie z rynku w Kacowicach dwie kasety. Na jednej z nich był „Powrót do przyszłości 3”, a na drugim „Pamięć absolutna”. Wtedy było się kimś w towarzystwie jeśli miało się nowy film z Arnoldem. A „Pamięć absolutna” taka właśnie była. Nowa, choć nagrana na wielokrotnie nagrywanej pirackiej kasecie. Nie podobał mi się wtedy ten film i wiele z niego nie rozumiałem, ale to nie miało znaczenia. Ważne, że go miałem ku zazdrości kumpli. Albo inny dzień, gdy miałem jechać z mężem Cruelli do kina na „Commando”. Czekałem na seans od kilku dni i wreszcie się doczekałem. Przyjechał mąż Cruelli i powiedział, że kopia filmu spaliła się po drodze razem z wiozącą ją Nyską (bardzo traumatyczne to przeżycie dla mnie było – dowodem na to niech będzie to, że już drugi raz o tym piszę na blogu 🙂 ). Poszliśmy w końcu do kina, ale parę tygodni później i nie osłodziło mi to, tego uczucia zawodu, gdy pierwszy seans nie… no właściwie wypalił, ale w inny sposób. Albo „Predator”. Siedzieliśmy wtedy w domu mojego najlepszego kumpla, który chyba jako pierwszy miał w Ogrodzieńcu magnetowid (nie dlatego był moim najlepszym kumplem 🙂 ) i oglądaliśmy jakieś komedie. I gdy nie było już co oglądać to on zaproponował „Predatora”. Spytałem czy to bardzo krwawy film i czy się będę bał (to dziwne, ale kiedyś nie lubiłem, gdy na ekranie było krwawo). Powiedział, że nie i że tylko trochę krwi będzie. Zgodziłem się obejrzeć i musiałem co chwila oczy przymykać… Na „Conanie NIszczycielu” byłem w kinie „Włókniarz” w Zawierciu. Właściwie to w jednym z sal tego kina, bo seans filmu był seansem video. Normalny seans, na który sprzedawane były bilety, ale film odtwarzany był na magnetowidzie i na zwykłym telewizorze (sala była naturalnie dużo mniejsza od kinowej). Dzisiaj nie ma już kina „Włókniarz”. W budynku po tym kinie wybudowano „Biedronkę”.

Właściwie o każdym filmie z Arnoldem mógłbym opowiedzieć jakąś historię. Wtedy było inaczej: ja byłem inny i z innym nastawieniem oglądało się filmy. Przyjemność z seansu była nieporównywalnie większa. A dzisiaj. Co zostało dzisiaj z tamtej magii? Czy są aktorzy, których po latach będzie się pamiętać z takim rozrzewnieniem jak Arniego? Czy jest jakaś dwójka aktorów, o których będzie się toczyć nieskończone spory na temat kto jest lepszy: Arnie czy Sly? Odpowiedź jest smutna więc jej nie udzielę.

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004