×

SYLWESTER, DZIEWIĘĆ LAT TEMU

Powspominajmy…

(1995/96)

Dwa dni przed Sylwestrem, którego zamierzałem spędzić samotnie w domu, zadzwoniła do mnie Magda. Magda była moją licealną sympatią, z którą łączyło nas wiele, ale do dziś dnia nie wiem czy stanowiliśmy parę czy nie 🙂 Chyba jednak nie. Ja byłem dziwny, Ona była nieśmiała – mieliśmy się ku sobie, ale z tej znajomości wynikało raczej więcej dziwnych sytuacji niż normalnej, licealnej miłości wzorem z „Beverly Hills 90210” 🙂 Nasz „związek” narysowany na osi czasu miałby sinusoidalny wykres, przy czym wierzchołki max dodatnie, a wierzchołki max ujemne dzieliłyby co najwyżej dwa trzy dni. Dziwne to w każdym bądź razie było. Zresztą widać po przykładzie Sylwestra – nie umówiliśmy się na żadną wspólną celebrację, a raczej ja, Jej nigdzie nie zaprosiłem żeby nie zwalać winy na Bogu ducha winną Magdę. W każdym bądź razie dwa dni przed Sylwestrem zadzwoniła i spytała czy chciałbym przyjechać do Niej do domu, bo urządza małą imprezkę, na którą jestem zaproszony. Nie oponowałem.

Sylwestrowej nocy wsiadłem w autobus i pojechałem do Zawiercia, a z Zawiercia miałem jechać do Magdy. Pech chciał, że wysiadając z autobusu poślizgnąłem się i wywinąłem orła, który nie był zbyt pomyślnym wydarzeniem, gdyż miałem na sobie jasne dżinsy, na których została plama tak wielka i tak czarna, że momentalnie szlag mnie trafił. Koło przystanku mieszkała (nadal mieszka) moja babcia. Pobiegłem do Niej co tchu i poskarżyłem się na lodowisko na przystanku PKS. Babcia zachowała zimną krew – kazała mi zdjąć spodnie i się nie martwić. Zdjąłem i się nie martwiłem. Do dziś dnia nie wiem jak to zrobiła, ale w niecałą godzinę spodnie były czyste i suche. Jakieś tam pozostałości plamy w tle było widać przy dokładniejszym przyjrzeniu się, ale i tak efekt czyszczenia przeszedł moje najśmielsze oczekiwania zważywszy paskudną plamę jaką miałem w pamięci. Mogłem jechać do Magdy.

Domowa impreza sylwestrowa jak to domowa impreza sylwestrowa. Było góra z dziesięcioro osób. Siedzieliśmy, tańczyliśmy, o północy strzelaliśmy petardami. „W gruncie rzeczy było nudno. Jej przyjaciele mają takie głupie tematy do rozmów, że aż przykro” pisałem po fakcie, ale tak sobie teraz myślę, że to ja byłem tam najdziwniejszy. Przeżyłem w każdym bądź razie, nawet zważywszy fakt, że za Magdą latał jakiś miejscowy podrywacz i trochę na mnie krzywo patrzył. No, ale victorious byłem ja, bo gdy wszyscy poleźli do domów była szósta rano, a my zostaliśmy z Magdą sam na sam. Żadnych „zboczeństw” nie było 🙂 ale przyjemnie całkiem, a i owszem. Ja sobie siedziałem na kanapie z nogami wywalonymi na fotelu, a Magda leżała oparta o mnie i opowiadająca mi, że wciąż nie wie czy między nami jest przyjaźń czy tylko kochanie. Wszak, gdy mnie nie widzi nie wzdycha, nie płacze.

Jakiś miesiąc później definitywnie się rozstaliśmy, a już drugiego stycznia dostałem pierwszą pałę w 96 roku. Pałę tradycyjnie z matematyki.

Wspomnienia powrócą w notce o Sylwestrze 1996/97.

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004