Połowa lat sześćdziesiątych, Dublin, Irlandia. Margaret zostaje zgwałcona przez kuzyna. Rodzice nie dają wiary dziewczynie. Rose rodzi nieślubne dziecko. Rodzice zmuszają ją do oddania dziecka do adopcji. Bernadette jest świadoma swojej urody i nie ma oporów z korzystania z niej i flirtowania z chłopcami przez co ma opinię latawicy. Wszystkie te trzy dziewczyny zostają oddane do ochronki prowadzonej przez siostry Magdalenki. Tam, pracując ciężko w pralni mają odkupić swoje grzechy, aby dostąpić wiecznego zbawienia.
Surowy film nie dający oglądającemu żadnych złudzeń. Smutna historia dziewcząt skazanych przez swoje rodziny na życie w ciągłym poniżeniu, ciężkiej pracy i pozbawieniu własnej wartości. Najdrobniejsze wykroczenie karane jest chłostą, a reżim tu panujący jest wyjątkowo ostry. Nie habit tworzy zakonnicę chciałoby się powiedzieć. W tym surowym świecie nie ma miejsca na żadne przyjemności, a czas płynie tym samym wolnym rytmem od lat. Młode dziewczęta mieszają się tu ze starszymi kobietami mieszkającymi tu już od wielu lat.
Poruszający film nie silący się na niedomówienia i przemilczenia. Wszystko jest tu jasne, a zdanie reżysera na opowiadany temat zdecydowane i klarowne. Brak tu amerykańskich fajerwerków (film jest produkcji brytyjsko-irlandzkiej), upiększeń i nadziei bijącej z ekranu, że „poznacie prawdę, a prawda was oswobodzi”. Tutaj prawda jest taka, że lepiej jej nie znać. Z drugiej strony, gdy nadzieja nie ma tu racji bytu to, co zostaje? Surowy świat zabijający własne zdanie i drewniane więzienie wśród sióstr zakonnych, które zdawałoby się ślubowały miłość do bliźniego swego i współczucie.
„Siostry Magdalenki” nie pozostawiają widza obojętnym i to główna siła tego filmu. Nie jest on może tak przejmujący jak „Lilja 4-Ever”, ale zdołał wywołać u mnie kilka krzyków oburzenia podczas seansu. Polecam, choć zdecydowanie nie jako rozrywkę.
Podziel się tym artykułem: