Dawno temu przestałem już lubić noc. No, bo co tu jest do lubienia w takiej nocy? Niewiele. Ciemno, cicho, wszyscy śpią, a ja nie mogę zasnąć. Dni też nie lubię więc już chyba nic dziwnego skąd tyle u mnie stanów depresyjnych. Jest jakaś alternatywa dla dni i nocy? Zna ktoś? Jeśli tak to niech się odzywa, bo chętnie ją poznam. A tak w ogóle to się wściekam, bo to miała być smutna notka, ale mi trochę przeszedł wisielczy humor spowodowany taką jedną „kłótnią”, a wszystko za sprawą obudzonych, dobrych wspomnień. No, ale o nich za chwilę.
Dzień minął mi pod znakiem rozmów. Wirtualnych co prawda, ale lepszy rydz w garści niż maślak na dachu. Zaczęło się od gadki szmatki z takimi dwoma co mnie usilnie chciały przekonać, że facet nie musi nigdzie chodzić żeby zrobić siku. Ot skieruje „małego” w jakieś mało newralgiczne miejsce, które niespecjalnie ucierpi od złotego deszczu i siuuuu. Moja sieć najwyraźniej oburzyła się na tą sugestię, bo aż padła z wrażenia. Gdy wróciłem echa rozmowy o „małym” były już przebrzmiałe. Tak czy siak zacieśnienie kontaktów w sposób GGowy uważam za pozytywne. Okazało się, że są na świecie kobiety z którymi można rozmawiać jak równy z równą hehehehe. Prowokuję, wiem, ale facet, który nie lubi ani nocy, ani dnia nie ma już nic do stracenia. „Jeśli nie masz nic, to nie masz nic do stracenia” jak to mówi pewna pioseneczka oparta na mozartowych brzmieniach.
Potem poszedłem kusić los na ganek i pewnie nie uwierzycie, ale skusiłem go skutecznie! No może efekt nie był zupełnie satysfakcjonujący, ale na początek wystarczy. Efektem kuszenia był kumpel (ten zakochany bez pamięci), który wskoczył mi na podwórko i mówi, że w piątek oglądają z Gośką mecz Wisła – Legia i jak chcę to mogę zajrzeć. Pewnie, że chcę! Dawno już żadnego meczu naszej smutnej jak piiii ligi nie oglądałem, a dodatkowo będę miał okazję poprzekomarzać się z kumpla w obliczu jego przyszłej żony. Ona tak łaknie informacji o dawnych latach i wybrykach swojego faceta, że jakbym odpowiednio pograł to mógłbym mieć z tego jakieś korzyści 😉 Problemy są tylko dwa – nie umiem tak pogrywać, no i za dużo złego o kumplu powiedzieć nie mogę – musiałbym zmyślać, ale nie mam materiału zdjęciowego :))
No kurcze. Tak chciałem żeby to była krótka notka, bo długich to nikt nie czyta. I co? I nic. Ech, znajdę ja kiedyś w sobie siłę na pisanie pięciu krótkich notek zamiast jednej długiej? Szkoda gadać. Na dodatek ciągnie mnie do wspominek, których już dodatkowo nikt nie czyta. Co to się porobiło! A myślałem, że to będzie blog dla mnie, a nie pismo kobiece… ;))
No dobra. A potem pogadałem z kumplami z Bocznicy na naszym chacie. Było fajnie. Powyzywaliśmy się od najgorszych, kazaliśmy jeden drugiemu spiertegotam, standard. W przerwie między jednym przekleństwem, a drugim powspominaliśmy trochę stare czasy. Zjazdy grupowe, które połączyły Bocznicę jeszcze bardziej. Było co wspominać. Ja tu w Ogrodzieńcu, kumpel tam nad morzem… ech, łezka się w oku zakręciła i przyszła chęć na kolejne spotkania. Posiedziałoby się w tanim hotelu w Łodzi słuchając miłosnych jeków dochodzących z pokoju obok w porze tak nieprzyzwoitej jak same te odgłosy; wróciłoby się do tej łódzkiej knajpy sylwestrowego wieczora i pozastanawiało nad tym czy iść złożyć noworoczne życzenia lesbijkom… Jak będzie zapotrzebowanie to Wam kiedyś opowiem.
Podczas rozmowy padła też sugestia na temat wymyślenia wehikułu czasu i cofnięcia się parę lat do tyłu [pleonazm jak słusznie zauważył kolega gambit – dopisek parę minut później :)]. Ja chyba wiem, do którego momentu chciałbym się wrócić żeby ustawić mój przyszły los na właściwy tor. Jest chyba jedna taka chwila, w której przesądziło się to, że wszystko poszło nie tak jak miało pójść. Może nie konkretna chwila, ale konkretny okres – miesiąc, może dwa. Gdyby móc cofnąć się do tego czasu wszystko mogło by być inne. Pewnie nie byłoby tego bloga, ale za to moje łóżko nie byłoby puste, a i podejrzewam, że Dominik miałby już dzisiaj parę lat… A Wy macie taki moment, czy może Wasze życie jest w takim miejscu, że nie żałujecie niczego?
Podziel się tym artykułem: