Gry i zabawy (2)
Dmuszki – gra hazardowa. Wspaniała gra na drobne monety. Do walki stawało dwóch zawodników. Ustalało się stawkę gry tzn. jakimi monetami będzie się grało. Na przemian dmuchało się w swoja monetę starając się nakryć nią monetę przeciwnika. Jeśli się to udało, obie monety nasze. Typowy widok na przerwach „śniadaniowych” to pogarbione nad parapetami grupki uczniów porozumiewających się między sobą charakterystycznymi krótkimi dmuchnięciami ” Py, Py”. „Dmuszki” zostały zabite przez galopującą inflację, a późniejsze wprowadzenie do obiegu ciężkich nieużytecznych monet nie mogło poprawić sytuacji.
Dupa biskupa – beznadziejna gra ale jakie wdzięczne słowa tu padały – gra w 24 karty; po rozdaniu gracze wykładają karty awersem do góry i po wyłożeniu na stół, kolejno po każdym graczu trzeba było cos zrobić. I tak 9 – powiedzieć dupa biskupa, 10 – złapać się za ucho, walet – powiedzieć merci monsieur, dama – powiedzieć merci madame, król – zasalutować, As – przykryć dłonią kupkę kart. Jeśli ktoś się pomylił lub ostatni położył rękę na Asie, to zbierał leżąca kupkę kart. Wygrywał ten, któremu skończyły się karty.
Dwa ognie – zwana również „zbijakiem”, podstawowa konkurencja na koloniach i lekcjach WF. Zasady proste: dwóch zawodników staje na przeciwko siebie, pomiędzy nimi dowolna ilość graczy w charakterze zwierzyny do odstrzału. Zbijający ciskają piłką w piszczących z rozkoszy graczy eliminując ich w ten sposób z dalszej gry. Jeśli piłka została złapana przez niedoszłą ofiarę, gracze zamieniali się rolami i była okazja do słodkiej zemsty. Słyszałem o próbach gry w „zbijaka” piłką lekarską.
Gazda – (znana też jako getto) gra hazardowa polegająca na na trafieniu monetą z pewnej odległości w narysowane na ziemi pole.
Gra w place – Zazwyczaj traktowana jako sport uzupełniający do „gry w nogę”. Często rozgrywana w przypadku braku odpowiedniej liczby zawodników do tejże . Na asfaltowym, lub ziemnym boisku wytyczano przylegające do siebie bokami kwadratowe „place”. Jednostką miary był krok lub stopka, a wielkość placu umowna. Grało minimum dwóch zawodników, nie spotkałem więcej niż ośmiu grających. Do gry używało się piłki do nogi, lub siatki. Im większe były place, tym trudniejsza gra. Zasady gry stanowiły, że piłka po podaniu mogła tylko raz odbić się na placu przeciwnika, lub mogła być odbita z tzw. „pierwszej” zanim dotknęła boiska. Po przyjęciu można było żonglować piłką przed podaniem, o ile nie dotknęła ziemi. System punktów karnych, tworzące się koalicje niszczące wybranych zawodników, skomplikowane zasady dotyczące podań (np. tzw. szczury), przyjęć (czy obojczyk to już ręka) powodowały, że często rozgrywano pasjonujące pojedynki nawet przy sztucznym oświetleniu (latarnia uliczna) do późnych godzin wieczornych nie zważając na konsekwencje grożące po powrocie do domu.
Gra w kapcia (w kapola) – odpowiednik piłki nożnej rozgrywanej na korytarzu szkolnym za pomocą złożonego w pól miękkiego kapcia szkolnego.
Grzebień – kolejny przykład pomysłowości w wykorzystaniu przedmiotów codziennego użytku do niecodziennych celów. Zabawa polegała na wybijaniu zębów z grzebienia przeciwnika. Jeden zawodnik trzymał w dłoniach swój grzebień (ząbkami do góry), przeciwnik natomiast walił w te ząbki, grzbietem własnego grzebienia. Wygrywał ten kto pierwszy powyłamywał przeciwnikowi wszystkie ząbki. Stosując odpowiednie techniki uderzeń, zawodnicy klasy mistrzowskiej potrafili wykosić cały grzebień jednym uderzeniem. Bardzo istotny element stanowił odpowiedni sprzęt do gry. Wysokiej klasy grzebień charakteryzował się odpowiednio wyprofilowanym grzbietem, elastycznym uzębieniem i nie wystającymi, najlepiej zaokrąglonymi, skrajnymi kłami. Z dobrym grzebieniem można było przetrwać wiele pojedynków, nie tracąc zbyt wielu ząbków. Grzebień mógł stawać do walki, pod warunkiem, że miał chociaż jeden ząbek (skrajne kły się nie liczyły). Źle dobrany sprzęt szybko dawał się we znaki swojemu użytkownikowi mocno kalecząc dłonie. Najbardziej wytrwałych graczy możną było rozpoznać po licznych bliznach w okolicach kciuka. Były to nieuniknione kontuzje spowodowane kurczowym trzymaniem grzebienia podczas walk.
Guma – gra polegająca na wykonywaniu przez zawodniczki (czasem zawodników), obowiązkowych układów skokowych, aż do tzw. „skuchy”. Układy wykonywano skacząc po gumie do skakania, rozciągniętej pomiędzy dwiema zawodniczkami. Gumę wykonywało się z białej gumy gaciowej szerokości 0.5 cm. Długość gumy to zazwyczaj 4 do6 m przed związaniem. Skoki wykonywano na kilku podstawowych wysokościach. Były to: kostki, łydki, kolanka, uda, półdupki, pas i ekstremalnie, paszki. Notowano też próby zaliczania układu na wysokości „szyjka” , ale najczęściej bez sukcesów. Gra nacechowana dużym ładunkiem emocjonalnym, wywoływała częste spory i kłótnie, najczęściej na tle różnic w interpretacji poprawności skoku.
Hacle – (czasami hacele) kupowane w sklepie z częściami żelaznymi, małe ciężkie elementy (do podków końskich) o kształcie, który powodował ,że doskonale wkładało się je pomiędzy palce. 5 hacli (haceli) służyło do gry w hacle – rozłożone na dłoni hacle podrzucało się w górę i łapało na różne skomplikowane sposoby. Pamiętam, że istniało wiele wymyślnych technik. Niektórzy do gry używali zwykłych kamieni ale to było nieprofesjonalne.
Hobby – PRL-owskie zamiłowania hobbistyczne, to jedno z bardziej fascynujących zagadnień minionego okresu. Hobby tamtych lat, to głównie wszelkie zbieractwo. Bardzo modne było kolekcjonowanie zagranicznych opakowań po papierosach, które pięknie eksponowane na słomianej macie, były ozdobą nie jednego mieszkania. Kolekcjonerzy czaili się pod hotelami i czyhali na cudzoziemców którzy bez najmniejszego żalu wyrzucali na śmietnik te cenne przedmioty. Bliźniaczym hobby było zbieranie puszek po piwie. Były na tyle cenne , że trzymano je często za szkłem w regałach, częściej jednak były zwieńczeniem meblościanek. Było to bardzo eleganckie i światowe. Piwo w puszce było symbolem dobrobytu zachodniego świata, puste puszki po piwie dawały posmak Europy. Kolejnym niezrozumiałym dziś hobby, było zbieranie prospektów zachodnich firm. Nie miało znaczenia czego one dotyczą, miały być kolorowe i pochodzić z zachodu. Częste więc były wyprawy do zagranicznych przedstawicielstw lotniczych, gdzie leżały kolorowe prospekty. Jednak zbyt powszechne zainteresowanie polskiej młodzieży, działalnością zagranicznych firm spowodowało zaniechanie wykładania prospektów w dostępnych miejscach. To dało początek nowej pasji: adresy. Zdobywało się adresy zagranicznych firm i wysyłało się prośbę o przysłanie folderów reklamowych, z uwagi na nasze szalone zainteresowanie działalnością firmy. Co do treści próśb zawartych w listach, nie można mieć jednak całkowitej pewności, gdyż treść ta była wielokrotnie odpisywana podczas wymian adresów i mogła być wielokrotnie modyfikowana przez nie znających rządnych języków hobbistów. . Informacje napływające z terenu za pośrednictwem Magdy /obecnie z dalekiego Teksasu/, przypominają jeszcze o pasji zbierania opakowań po zagranicznych słodyczach. Podobnie jak przy „historyjkach” z Donaldów, przeglądaniu zbiorów towarzyszyło wywąchiwanie zapachów z eksponatów. Magda przypomina również o innym popularnym hobby: „Cala moja rodzina kolekcjonowała rozmaite odznaki (metalowe i plastikowe), które kupowało się w kioskach Ruchu, dostawało od znajomych, zdobywało na rajdach harcerskich albo które dostawali w pracy rodzice (np. niesławna Brygada Pracy Socjalistycznej). Odznaki te znajdowały swoje poczesne miejsce na „słomiankach” – uroczym elemencie wyposażenia każdego socjalistycznego gospodarstwa domowego (maskującym krzywe źle otynkowane ściany, pokryte kiepskiej jakości farba). Zbierano również : nalepki, etykiety zapałczane, papierowe serwetki, pocztówki, zdjęcia aktorów (w tym radzieckich), żelaźniaki, Małe Modelarze, modele plastikowe do sklejania, , breloczki, proporczyki, znaczki okolicznościowe (wpinane w klapę) i znaczki pocztowe.
http://www.republika.pl/printo/warszawa/
Podziel się tym artykułem: