Co prawda nie uważam abym wczoraj dramatyzował, ale jednak gdy za oknem świeci słońce, liście żółkną na moich oczach, a wietrzyk kołysze je do tanga, to ma się trochę inny punkt widzenia na świat. Niewiele inny, ale taki w sam raz żeby zapomnieć o tym co było i powiedzieć „Fuck it”.
Komp w nocy wyczyniał najdziksze swawole, a ilość wolnego miejsca na dysku C zmalała do 0 kilobajtów 😉 Nie pomogły zastrzyki, recenzje i pomniki, ni kwaśne mleko, przyszedł wirusik szuja, obejrzał go pobujał: dementia praecox. Teraz znów jest dobrze, ale szalony wir uciekających bajtów powróci jak James Bond. Jestem tego pewien. Powywalałem co się dało odnalezionych trojanów, wirusów et cerata, ale nie sądzę żeby to pomogło. Wystarczy byle wytrzymało do jutra. A jutro przyjdzie kumpel, przyniesie wiertła udarowe i będziemy borowali.
Kumpel, którego wezwałem na pomoc smsem zadzwonił i zaczął przepraszać za wczoraj. Spoko Maroko, w końcu nic takiego się aż nie stało. Zresztą ja sam byłem w strachu o komputer więc nie marudziłem na ten temat tylko szybko go zmieniłem. W normalnych warunkach bym powarczał, ale warunki normalne nie są i uznałem, że nie ma co wszczynać awantury o wczorajszy śnieg. Ani to zdrowe dla żołądka, ani dla wątroby. Chill out. Umówiliśmy się, że wpadnie jutro i przeinstalujemy w cholerę system śmiejąc się w twarz trojanom. Ha ha ha ha. A dzisiaj umówiliśmy się, że wpadnę do Niego jak będę jechał na uczelnię czyli za chwilę. Jak widać nie uczę się na swoich błędach 🙂 Mam nadzieję, że dziś klamki nie pocałuję. Zresztą kumpel też lekko nie ma, bo Mu na dniach wcięło nie wiadomo gdzie 40 giga dysku. Mam miękkie serce, współczułem. I to nawet szczerze.
Co tam jeszcze wczoraj było do kitu? Aha. Osoba, która miała mnie w dupie. Przesadziłem choć zadra została. Ale na materace nie idę. Będę tylko ostrożniejszy i tyle. Za mało mam przyjaciół żeby z nich rezygnować. Czas pokaże czy dobrze zrobiłem czy nie. No i mam nadzieję, że to moje dobre serce to nie z niewyspania 😉 Bo kurcze mało spałem walcząc z kompem do trzeciej rano. Co to jednak za walka była jak ja jestem laik do kwadratu. No, ale lepiej iść do komputerowej Valhalli niż by mi mieli klapkę CD ROMu zatrzasnąć przed nosem.
A teraz zaczyna się mecz moich Budowlanych Ogrodzieniec, który mam nadzieję, że wygram. I to wysoko. Jeszcze go tylko obejrzę i znikam jak Murzyn na pasach. Seeya.
Podziel się tym artykułem: