Trochę trzeba było poczekać, ale chyba mamy w końcu poważnego kandydata do tytułu najgorszego filmu roku. Rok temu bezapelacyjnie zwyciężyła Lucy, która nie dała swojej konkurencji najmniejszych szans, a teraz znów w czubie dna znajdzie się film z piękną kobietą w roli głównej. Rosamund Pike, która po wielkim sukcesie Gone Girl wydawało się, że w końcu wedrze się na aktorski szczyt, a tymczasem wybrała tak niefortunnie, że zaczynam się zastanawiać, czy aby nie przyjęła tej roli dużo, dużo wcześniej niż tej w filmie Finchera. Ewentualnie trzeba grać w tym, co dają.
Pamiętam moją pierwszą przygodę ze zwiastunem Return to Sender. Przygoda ta zakończyła się pozytywnie, a twórców zwiastuna pochwaliłem za to, że odwalili dobrą robotę. Jednocześnie zaciekawili i zostawili widza w całkowitej niewiedzy. O czym będzie to film? Trudno było się bez wątpliwości domyślić. Po obejrzeniu całego dzieła już wiem, skąd takie wrażenie. Co to miał być za film nie wiedzieli też zapewne zarówno twórcy zwiastuna, jak i reżyser filmu. Koleżka o dziwnym nazwisku Fouad Mikati, w którego filmografii znajdziemy jedynie dwa wyreżyserowane filmy i zupełnie nic więcej. Sądząc po Return to Sender to jakaś ukrywająca się pod pseudonimem feministka.
Bohaterką Return to Sender jest Miranda Wells. Pielęgniarka, której marzeniem jest zostać chirurgiem i która kocha swój długopis. Nie wiadomo czemu kocha, ale być może przegapiłem odpowiedź. Pewnego dnia Miranda zostaje zgwałcona. Napastnik szybko ląduje za kratkami, a Miranda popada w traumę, z której nie widać wyjścia. Szczególnie wątpliwym pomysłem na powrót do zdrowia psychicznego są odwiedziny swojego gwałciciela w więzieniu.
Cóż to jest za chaos! Z jednej strony produkcja Hallmarku, a z drugiej mroczny thriller. Film, w którym nastroje zmieniają się właściwie w każdej scenie przez co ma się wrażenie nieustannego łotefaka. W jednej chwili śledzimy telewizyjny film, w którym nie może się zdarzyć nic bardziej strasznego niż złapanie gumy, gdy akurat bohaterowie śpieszą się na wywiadówkę, a za chwilę atakują nas brutalnym gwałtem. I choć czasem takie pieprznięcie po długim okresie ciszy się sprawdza i szokuje jeszcze bardziej, to nie tutaj. W Return to Sender wygląda to tak, jakbyśmy przypadkowo przełączyli się na chwilę na inny kanał. Wszystko jest tu dziwnie zmontowane, a kolejność scen losowana była zapewne kostką. Skromna bohaterka, nie wiedząc czemu, nagle wybiera się na kupno ukochanego domu w kusych szortach i wysokich szpilkach, które zupełnie nie pasują do nakreślonej wcześniej postaci. Tyle dobrze, że Rosamund świetnie w tym wydaniu wygląda.
Tragedii dopełniają drewniane dialogi prosto z harlequina, sielski klimat filmowego miasteczka zdeptany buciorami tragedii, by za chwilę wrócić na swoje tory i jeszcze ten biedny Nick Nolte, którego ktoś wmanewrował w rolę dobrodusznego tatusia głównej bohaterki.
Śmieją się na IMDb, że Return to Sender to trzy filmy w cenie jednego, ale nawet za darmo bym tego nie polecał.
(1942)
Czas na ocenę:
Ocena: 2
2
wg Q-skali
Podsumowanie: Brutalny gwałt odciska się piętnem na życiu ambitnej pielęgniarki. Najgorszy film roku, przynajmniej do sierpnia. PS. A nie, przecież był Turkey Shoot!