Dwayne Johnson recenzja filmu San Andreas
- Spodoba się Quentinowi, czy mu się nie spodoba...?

Trzęsienie scenariusza – recenzja filmu San Andreas

Nie było żadnego oszustwa – San Andreas miał być efektownym filmem o wielkim trzęsieniu ziemi i rzeczywiście okazał się efektownym filmem o wielkim trzęsieniu ziemi. Ba, o największym trzęsieniu ziemi, jakie świat widział! Trzęsło się, paliło się, zalewało wodą i raziło prądem z zerwanych przewodów elektrycznych. Zawsze zza węgłem czekał statek, żeby wyskoczyć z powietrza na bohaterów, a gdzieś między tym wszystkim scenarzysta powtykał niezbędne dialogi i cieniutką fabułkę skonstruowaną z punktów, do których muszą dotrzeć bohaterowie filmu. Bez szczególnej dbałości o podpunkty, które do tego doprowadzą.

Ale ja się nie dziwię (no może trochę, im więcej filmów napisanych przez scenarzystów ZagubionychSan Andreas jest pióra Carltona Cuse’a – tym mocniej się zastanawiam, jakim cudem im Zagubieni wyszli; pomijam ilość nieodpowiedzianych w nich pytań), ani tym bardziej nie mam pretensji. Mogę się śmiać i wyliczać bzdurki, ale nie przeszkadzają mi one w ostatecznej ocenie, bo do kina poszedłem na efektowny film o wielkim trzęsieniu ziemi i taki dostałem.

Ray to dzielny kalifornijski ratownik, weteran wojenny i The Rock w jednym. Tragedia sprawiła, że jego rodzina coraz szybciej się rozpada, a rozwód jest właściwie nieunikniony. Żona już znalazła nowego faceta, a córka dorasta (za bardzo, przychylam się do opinii, że biust Alexandry Daddario, nawet ubrany, za bardzo rozpraszał) i zaczyna żyć swoim życiem. Tak samo jak i uskok San Andreas, którego wstrząsy doprowadzają do katastrofalnego w skutkach trzęsienia ziemi, w efekcie którego Tama Hoovera przestaje istnieć. A naukowcy ostrzegają, że to dopiero preludium i mają rację.

San Andreas to najbardziej klasyczny z możliwych film katastroficzny. Poznajemy w nich kilku bohaterów, a potem śledzimy ich walkę z żywiołem. W tym przypadku bohaterami filmu jest rodzina rozbita pomiędzy trzy różne miejsca Kalifornii. Do końca już będziemy śledzić ich starania o połączenie się razem i przetrwanie. Bez większych emocji typu „kto nie przeżyje?”, bo wiadomo, że wszyscy przeżyją. Prosta sprawa: przecież jasne, że skoro rodzina straciła jedną córkę, to drugiej nie straci! Za późna podpowiedź dla Cuse’a: trzeba było choć pokombinować w tę mańkę, że żona jest na granicy śmierci. Może w ten sposób byłyby jakieś wątpliwości, choć i tak niewielkie. Przepraszam za ten spoiler, ale naprawdę, byłbym zaskoczony, gdyby San Andreas kogoś zaskoczył zakończeniem.

Co za tym idzie scenariusz filmu trzęsie się ze strachu w każdym momencie, gdy do akcji nie wkraczają komputery. Strachu o to, że rany, znowu trzeba rozpisać jakąś scenę, o zgrozo, dodać do niej dialogi, Matko Boska, to musi mieć związek przyczynowo skutkowy! Wszystko jest więc tutaj na granicy umowy między scenarzystą i widzami, że on coś zasygnalizuje, a oni sobie dośpiewają resztę. Plus trudno byłoby o bardziej sztampowe dialogi – momentami bolały zęby, choć akurat oneliner o drugiej bazie był udany (widocznie akurat zmianę miał bardziej utalentowany stażysta). Zaowocowało to przynajmniej kilkoma kuriozalnymi scenami na czele z tą, w której na minutę pojawia się Kylie Minogue. Bez wątpienia najdziwniejszy do tej pory epizod 2015 roku. Urocze też było, gdy The Rock wpadł do supermarketu i bez szukania zgarnął ciuchy, które na niego pasowały. Jaaaasneeee.

Paul Giamatti recenzja filmu San Andreas

– Halo, mama?! Ten film dla aktora jest okropny, ale zagram najlepiej jak potrafię! – Paul Giamatti, jak zawsze, znakomity.

Wszystko to rekompensuje efektownie pokazana katastrofa. Jedna za drugą suną coraz bardziej nieprawdopodobne akcje, a wszędzie dookoła wszystko się efektownie wali w gruzy, wznieca kurzawy dymu i deszcze szklanych odłamków. Pięknie to widać, bo ani pół sceny nie dzieje się w nocy, przez co niedoróbek nie ma gdzie ukryć i trzeba było się postarać, żeby nie było czego ukrywać. Trochę tylko żałuję, że poszedłem na wersję 3D, bo choć nie ma powodów do narzekania, że 3D tu zupełnie niepotrzebne, to jednak było to 3D z tego gatunku, który za bardzo miesza z głębią obrazu przez co obiekty w kadrze często wyglądają na nieproporcjonalne bądź podejrzanie komputerowe.

Owszem, San Andreas jest filmem głupim jak but, ale i tak takiej rozpierduchy na wielkim ekranie dawno już nie było. Stąd całość oceniam wysoko.

(1914)

Nie było żadnego oszustwa - San Andreas miał być efektownym filmem o wielkim trzęsieniu ziemi i rzeczywiście okazał się efektownym filmem o wielkim trzęsieniu ziemi. Ba, o największym trzęsieniu ziemi, jakie świat widział! Trzęsło się, paliło się, zalewało wodą i raziło prądem z zerwanych przewodów elektrycznych. Zawsze zza węgłem czekał statek, żeby wyskoczyć z powietrza na bohaterów, a gdzieś między tym wszystkim scenarzysta powtykał niezbędne dialogi i cieniutką fabułkę skonstruowaną z punktów, do których muszą dotrzeć bohaterowie filmu. Bez szczególnej dbałości o podpunkty, które do tego doprowadzą. Ale ja się nie dziwię (no może trochę, im więcej filmów napisanych przez…

Czas na ocenę:

Ocena: 8

8

wg Q-skali

Podsumowanie: Dzielny ratownik walczy o rodzinę w trakcie największego w historii trzęsienia ziemi. Głupiej jak but, ale bardzo efektowne.

Odpowiedź

  1. Super film było można się wzruszyć czego mi w filmie 2012 brakowało , San Andreas jest bardzeij realistyczny i i super trzyma w napięciu warto się na niego wybrać Polecam :)

Skomentuj

Twój adres mailowy nie zostanie opublikowany. Niezbędne pola zostały zaznaczone o taką gwiazdką: *

*

Quentin

Quentin
Jestem Quentin. Filmowego bloga piszę nieprzerwanie od 2004 roku (kto da więcej?). Wcześniej na Blox.pl, teraz u siebie. Reszta nieistotna - to nie portal randkowy. Ale, jeśli już koniecznie musicie wiedzieć, to tak, jestem zajebisty.
www.VD.pl