Zastanawiałem się o czym dzisiaj napisać, bo wybór filmów do recenzji zaczyna być tak szeroki, że aż za szeroki. I choć dobrze wiem, że gdybym o każdym obejrzanym filmie pisał ze dwa akapity, to do końca roku spokojnie dobiłbym do dwóch tysięcy recenzji na Q-Blogu (a to by było fajne), to nie mogę się zmobilizować. Na szczęście sprawny rzut oka na listę tego, co widziałem w sierpniu dość szybko wyłonił faworyta do standardowych paru słów ode mnie. I tak w ogóle przypomnienie – w miarę na bieżąco to, co oglądam możecie śledzić na Q-Fejsie. Tak, tak, ten akapit jest tylko po to, żeby zalinkować Q-Fejsa.
Wiadomo nie od dzisiaj, że najbardziej lubię filmy z Pomysłem. Uważam, że bez pomysłu ani rusz i że czasem sam pomysł wystarczy na cały film. A najlepsze są te najprostsze pomysły, bo najtrudniej na nie wpaść. A często ocierają się o genialność, jak mój chyba ulubiony pomysł na film – „Cube”. Można się sprzeczać czy to dobry film czy nie, czy ma sens, czy nie, czy pracował nad nim choć jeden matematyk, czy nie itd. Ale pomysłu nie sposób nie docenić. Zrobić cały film w jednym sześcianie – no maestria. Szczególnie że w prosty sposób zamienił się ten sześcian w ciąg wielu różnych pomieszczeń. Pach kolorowy płyn, czy co tam wlewali w ściany i już. Moim zdaniem genialne.
Wspominam o tym, bo główną siłą napędową „Coherence” jest właśnie Pomysł. Może nie tak genialny jak w „Cube” i może nie jakiś specjalnie świeży (wszystko już było; choć pewnie sto lat temu tak samo mówili i tak samo w to wierzyli), ale obecny. Obecny i najważniejszy, bo bez niego nie było nic.
Oto nad anonimowym miasteczkiem przelatuje kometa. Przelotowi towarzyszą drobne anomalie i przeróżne zakłócenia, ale nic wielkiego. Grupa dobrych znajomych spotyka się w domu jednego z nich, by posiedzieć przy winie, poplotkować co u nich i takie tam pierdoły. Nie widzieli się jakiś czas, mają co do opowiadania, niektórzy muszą przełknąć dumę, bo ich dawne połówki przychodzą z nowymi miłościami itd. Wtem w prawie całej dzielnicy gaśnie światło. Z tego co widać, prąd ma tylko jeden z domów nieopodal. Zostaje wysłana tam delegacja, która odkrywa coś, czego by się nigdy nie spodziewała.
Co? No nie powiem Wam. Lepiej nie wnikać i oglądać z marszu. To ten gatunek filmu, co to im mniej o nim wiadomo tym lepiej.
W myśl tego, co w poprzednim zdaniu – z mojej strony chyba to już wszystko. Dodam jeszcze, że produkcja jest z gatunku tych niezależnych, ale jak na niezależne standardy nie widać biedy, dialogi w momentach, gdy „nic się nie dzieje” nie bolą, a całośc zagrana została w porządku (koleś z brodą mnie tylko wkurzał, jakby był z innej bajki). Film jest też nieźle pokręcony i trzeba dobrze się skupić podczas seansu, bo mrugnięcie w niewłaściwym momencie można przypłacić późniejszą dezorientacją. Zaintrygowani? 8/10.
(1765)
PS. Film z mojej listy Do obejrzenia. Muszę jakąś grafikę trzasnąć, żeby nią oznaczać recki filmów z tej listy. Bądź co bądź znikają z niej po obejrzeniu, a jakiś ślad powinien zostać.
Podziel się tym artykułem: