×

Trzech muszkieterów 3D bez 3D [The Three Musketeers]

Najpierw myślałem, że to będzie wielka kupa jak statki Buckinghama. Potem poczułem dziwną chęć zobaczenia tego w kinie, bo może jednak będzie fajnie się to oglądało. A potem przestali to grać w kinach i tyle się naoglądałem.

Obejrzałem 2D i nie wiem – dużo straciłem? Bo choć nie było widać żadnych typowych zagrań pod 3D (wiecie, leci coś w ekran, ale na płaskim z niego nie wylatuje), ale z drugiej strony momentami obraz zionął tak wielką sztucznością (czytaj grinboksami), że może to tylko w 2D tak kiepsko było widać, a w 3D wszystko tip top i czujesz, że łazisz po Wersalu, a nie po studiu filmowym wyściełanym zielonym aksamitem.

Nie dajcie się zwieść fruwającym galerom, to wciąż są „Trzej muszkieterowie”, jakich znacie i widzieliście już sto razy. Z dodatkiem fruwających galer, które pewnikiem wymyślił jakiś mózg po trawce, bo na trzeźwo nie sposób. Gdyby cały film był taki cyberpunkowy czy inny steampunkowy czy jak to się tam nazywa to spoko. Ale nie. Były te fruwające galery, a reszta w miarę normalna. No jeszcze mechaniczne ryby w sadzawce.

Pojawia się podstawowe pytanie: po jaką cholerę po raz fafnasty przenosić prozę Dumasa na ekran? Odpowiedzi na to pytanie nie znam, ale myślę, że jakiś tam sens tego był. Wyglądało na kupę od samego początku, wydawało się, że to tylko na potrzeby zarobienia kasy wyciągnięto z szafy zgrany pomysł, ale paradoksalnie (! 🙂 ) po kilku minutach wyglądało na to, że ta karkołomna idea zagrała. I, o proszę, warto było nakręcić muszkieterów raz jeszcze. Bo tacy ładni, kolorowi i z wykorzystaniem najnowszej techniki – słodziutki cukierek dla oczu z naprawdę ładnymi animowanymi wstawkami map, które bardzo przypadły mi do gustu. Biegają po mieście, fechtują szpadami i od czasu do czasu rzucą tekścik. A grinboks z tyłu nadaje idealnie kolorystyczne lokacje (wydaje mi się, że nosa poza studio nie wyściubili, ale może mi się tylko wydaje).

A potem się to wszystko popsuło.

Młody, ambitny Gaskończyk imieniem D’Artagnan rusza do Paryża na podbój świata w kompanii muszkieterów. Pierwszego dnia pobytu w stolicy Francji wyzywa na pojedynek niejakich Atosa, Portosa i Aramisa, który tak czy inaczej zalazł za skórę. Byli muszkieterowie pod wrażeniem jego zadziorności oferują mu wspólny dach nad głową. Tymczasem świeżo upieczony król Francji, zdziecinniały jeszcze, jest pod ogromnym wpływem osobistego kardynała, który chce mieć władzę w swoich dłoniach. W tym celu wciela w życie sprytny plan mający na celu chwycenie tejże władzy. Przeszkodzić mu mogą jedynie D’Artagnan i trzej muszkieterowie.

Jak już napisałem, zaczęło się bardzo fajnie. Działo się wiele, postaci przedstawione zostały w snatchowy sposób dając od razu do zrozumienia, że będziemy mieli do czynienia z zabawą konwencją, Til Schweiger został zupełnie zmarnowany, a Milla Jovovich w niezrozumiały sposób pokonała zabezpieczenie Leonarda da Vinci. Potem było jeszcze lepiej, bo tempo podskoczyło, zaczęli się naparzać na szpady i ogólnie pół godzinki zleciało szybciorem dając nadzieję na jeszcze szybszy rozwój sytuacji. I nagle sytuacja przestała się rozwijać. Pojawiła się nijaka Konstancja, statkiem przyleciał Buckingham, Król zaczął się miotać, a na szpady bić się przestali. I w takim pozbawionym impetu filmie człowiek nagle zaczął dostrzegać słabe punkty na czele z wyjątkowo słabą obsadą dobraną wedle nie wiem jakiego klucza. Drugi plan jeszcze znośnie (najlepiej Mads Mikkelsen), ale tytułowi bohaterowie i D’Artagnan byli kiepscy. Szczególnie Atos sprawiał wrażenie jak gdyby męczył się tą niepasującą do niego rolą i jakby po drodze opuścił kilka lekcji fechtunku.

I tak z początkowo wysokiej oceny wszystko spłynęło aż do 5/10.
(1329)

Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004