Skoro wszyscy, to wszyscy. Teraz ja z dwoma słowami na temat pierwszego odcinka sześcioodcinkowego finału Gry o tron. Ta „recenzja” w tytule to tak na wyrost, ale lepiej brzmi. Obejrzane na HBO GO.
Nie mam po prostu słów uznania dla… siebie. Od jakichś dwóch-trzech tygodni zacząłem odczuwać niewytłumaczalną fazę na Grę o tron. Niewytłumaczalną, bo fanem nie jestem, choć poprzednie sezony oglądałem z przyjemnością. Mniejszą, większą, bądź czasem zerową, ale przyjemnością. A mimo to chodziło mi po głowie obejrzenie serialu jeszcze raz i chyba nawet nie mogłem doczekać się finałowego sezonu.
Zamiast więc odczuwać, wziąłem i zacząłem oglądać jeszcze raz. Więcej, udało się nawet przekonać do oglądania Aśka, która nigdy Game of Thrones nie widziała, bo zawiesiła się na pierwszym zabitym wilkorze. Czyli szybko. A z Aśkiem ogląda się lepiej, bo samemu to bym się dwie godziny zastanawiał włączać-nie włączać, a Ona po prostu mówi „włączaj” i trzeba włączać. W zasadzie tylko dlatego, bo nie można by np. z Aśkiem nakręcić żadnego tzw. „reaction video”. Ścinają Neda, a ta lajkuje posty Mamy Ginekolog i nawet brwią nie poruszy.
Gra o tron zyskuje niewiarygodnie dużo, jeśli ogląda się ją takim ciurkiem (ewentualnie ma się naprawdę dobrą pamięć, ja nie mam). Czasem już tygodniowe przerwy między odcinkami sprawiają, że nie pamięta się, co wydarzyło się wcześniej, a już ponad roczne przerwy przy takiej ilości wątków są zgubne dla radości z oglądania. Jeśli nie jesteś zaprzysięgłym fanem, albo nie czytałeś książek, możesz się zanudzić, bo nie pamiętasz już kto, z kim, kiedy i dlaczego. Z tego względu często serial mnie nudził, a ja sięgałem po komórkę w trakcie oglądania, bo wydawało się, że nuda, że poczekam aż znowu kogoś zabiją.
Oglądanie od początku odcinek za odcinkiem każe zrewidować większość narzekania na serial. Mając przed oczami pełen obraz wydarzeń bez dziur w pamięci zamazujących fabułę, ujawnia to, dlaczego Gra o tron zdobyła taką popularność. Bo to nie tylko świetna realizacja od pilotowego odcinka, ale i dobrze poukładana wielowątkowa historia, która układa się w przemyślaną całość. Często oglądając serial w późniejszych odcinkach narzekałem, że dodają jakieś nowe postaci i komplikują sprawę, a teraz łapię się za głowę, jak wiele tych postaci było od początku serialu (ciałem, bądź będąc wspominanymi), a ja nawet o tym nie pamiętałem. Znajomość wszystkich konotacji i tego typu smaczków sprawia, że rozjaśniają się wydarzenia z przyszłości, które wydawały mi się dodawane z nosa, żeby tylko rozciągnąć serial na kilka sezonów. W pierwszych odcinkach mnóstwo jest sugestii odnośnie tego, co wydarzy się potem, które pewnie podczas oglądania za pierwszym razem w ogóle nie zwróciły mojej uwagi jako nieistotne. Nie sposób się nie uśmiechnąć, gdy Littlefinger debatuje o tym co zrobić z Sansą, a chyba Pycelle wspomina, że teraz jest lojalna, ale kto wie, co będzie za dziesięć lat. Drobne decyzje wpływają na przyszłość i teraz o tym wiem lepiej. Mam przed oczami cały obraz.
Miały być dwa słowa i o ósmym sezonie będą dwa słowa :P. Napisałem to wszystko co powyżej po to, żeby wytłumaczyć, dlaczego s08e01 mi się podobał. Podobał pewnie bardziej niż gdybym nie powtórzył sobie tych kilku pierwszych odcinków (na razie jestem na s02e05 chyba). Bo, obiektywnie rzecz biorąc, pilot ósmego sezonu Gry o tron to zaledwie preludium do tego, co wydarzy się wkrótce. Zawsze lubiłem filmy z gatunku „bohaterowie spotykają się po latach” i pod tym względem s08e01 też musiał trafić w mój gust. Dużo tu przytulańców i hej, dawno cię nie widziałemujów, latania na smokach i odkrywania tajemnic, które już dawno dla nikogo nie są żadną tajemnicą, a to sprawia, że Gra o tron s08e01 nie jest tytanem wartkiej akcji. Mimo to obejrzałem go z przyjemnością. Ładnie się zazębiają te wszystkie wątki prowadzące przez siedem sezonów do ostatecznego (miejmy nadzieję) rozwiązania. Teraz dobrze je rozumiem, także dlatego, że potrafię odpowiedzieć na wszystkie pytania Aśka o to, kto jest kim. Choć głównie tą odpowiedzią jest: „to brat Roberta” #InsideJoke.
Gra o tron s08e01 to taki serialowy… Avengers: Koniec gry. Do Winterfell zjeżdżają się wszyscy aktorzy nadchodzącego widowiska (Robert w s1 dostał fajniejszą muzyczkę na wjazd do Winterfell od Snowa i Daenerys – teraz mogę to napisać, bo pamiętam jak wjeżdżał tu Robert; bez powtórki nawet bym nie zwrócił uwagę na takie nawiązanie muzyczne), by przygotować się na nieuniknione. Do konkretów przejdziemy za chwilę, bo to tylko pięć odcinków do końca i nic nie wskazuje na to, żeby miały one zostać zmarnowane. Bo przecież nie napiszę, że odcinek s08e01 był pełen akcji, a ja co pięć minut rozdziawiałem gębę na zmianę z zachwytu i zaskoczenia. Bo ani akcji w nim nie było, ani niczego niespodziewanego. Wg mnie po prostu było w nim, co trzeba.
No i chciałbym jeszcze kiedyś zobaczyć Grę o tron zmontowaną jako serial o Theonie i z jego punktu widzenia. Zasłużył sobie chłopak na to chyba najbardziej ze wszystkich.
Podziel się tym artykułem: