Kto by się spodziewał, że rozwój przemysłu pornograficznego miał tak duży wpływ na upadek kultury afonsingu? Serial The Deuce aka Kroniki Times Square przybliża nam ten właśnie temat. Recenzja serialu The Deuce (pol.: Kroniki Times Square).
O czym jest serial The Deuce
Vincent Martino (James Franco) to nowojorski barman, który pracując na dwa etaty jako tako wiąże koniec z końcem, ale powoli zaczyna go to męczyć. Gdyby tego było mało, Vincent ma brata Frankiego (również James Franco), za którego stanowczo zbyt często musi świecić oczami. I żonę Andreę (Zoe Kazan), która jednak okazuje się kiepskim wątkiem i znika szybciej niż się pojawiła. W końcu jednak dla Vincenta pojawia się światełko w tunelu i zaradny barman dostaje propozycję prowadzenia własnej knajpy. Jego umiejętności menadżerskie wpadają w oko szefowi włoskiej mafii Rudy’emu Pipilo (Michael Rispoli), który najpierw proponuje mu to co powyżej, a za niedługo sugeruje, żeby Vincent zajął się również jego świeżo powstałym domem publicznym. Vincentowi to nie w smak, szczególnie że zaczyna kręcić z rezygnującą ze studiów Abby (Margarita Levieva), ale zainteresowanie projektem wyraża jego szwagier. Tymczasem do Nowego Jorku w poszukiwaniu pracy dupą przybywa niewinna z twarzy Lori (Emily Meade). Z dworca PKP zgarnia ją od razu alfons CC (Gary Carr), który bierze dziewczynę pod swoje skrzydła. Dołącza ona do grupy prostytutek rezydującej na słynnej nowojorskiej 42. Ulicy popularnie zwanej The Deuce (chyba ?, przyznam, że nie do końca jasny jest dla mnie tytuł tego serialu i właśnie przez chwilę musiałem pogooglać). Większość z nich ma swoich alfonsów, ale jest i wyjątek. To prostytutka Candy (Maggie Gyllenhaal), która pracuje na własną rękę i przy okazji wychowuje na odległość syna, który na co dzień mieszka z babcią. Kiedy kurwienie się na ulicy zaczyna być zbyt niebezpieczne, Candy zaczyna skłaniać się w stronę właśnie rozwijającego się przemysłu porno. Wciąż zakazanego, ale obćwierkanego przez wróble, że niedługo ma się to zmienić.
A tych postaci jest ze czterdzieści, sam nie wiem, co się tam jeszcze w The Deuce zmieści.
Recenzja serialu The Deuce. Półtora jego sezonów
Zaznaczam te półtora sezonów, żeby nie było płaczów, że jakiś spoiler czy coś. Postaram się bezspoilerowo, ale dla pewności ogłaszam, że jestem z The Deuce na bieżąco, czyli po odcinku 2×05. Dość słabym zresztą.
A jeszcze miesiąc temu nie byłem z serialem The Deuce w ogóle nijak. Wiedziałem, że istnieje, miałem świadomość, że podejmuje ciekawy dla mnie temat, ale jakoś nie mogłem się przekonać do rozpoczęcia oglądania. I tak przekonywałem się do początku drugiego sezonu, kiedy zacząłem i wsunąłem całość dość szybko. Od dwóch odcinków jestem na bieżąco. Co zwykle oznacza, że serial jest ciekawy. Raczej nie zdarza się bowiem, że nadrobienie 13 godzinnych odcinków w dość krótkim odstępie czasu jest wykonalne w przypadku kiepskiego serialu. Serial musi mieć coś w sobie, żeby dało się to zrobić. I The Deuce to najwyraźniej ma.
Najwyraźniej, bo nie jest to żaden wybitny serial. Gdyby zwracać uwagę na fabułę, The Deuce nie wyróżniłby się właściwie niczym. Nie dzieją się tu żadne wielkie sensacje, a palące pytania nie czekają niecierpliwie na odpowiedzi. Nie samą fabułą jednak człowiek żyje. The Deuce wygrywa z konkurencją realizacją oraz świetnym sportretowaniem czasów, w których dzieje się jego akcja. W sezonie pierwszym połowy lat 70. i kiełkującego pornobiznesu, a w sezonie drugim początku lat 80. i rozbudzonej kultury disco zmierzającej do zamówionego już sezonu numer trzy, w którym, jak sądzę, zacznie straszyć AIDS. Do tego nie należy też zapominać o świetnym społecznym portrecie kolorowej mieszanki bohaterów serialu. Pełno tu alfonsów, prostytutek, kombinatorów, sprzedajnych glin – wątek korupcji w policji ma się dobrze – homoseksualistów, pornofilmowców, zboczeńców trzepiących gruchę w budce, burdeli i idealistów próbujących zrobić coś z tym śmietnikiem. Przyznacie, zachęcający zestaw bohaterów dający możliwość opowiedzenia interesującej historii. Nawet jeśli pozbawionej większych zwrotów akcji. Bo nie o to tu chodzi.
The Deuce został nakręcony bardzo odważnie. Co za tym idzie kamera nie odwraca się właściwie w żadnym momencie i nie zawsze wpadnie Wam w oko to, co koniecznie chcielibyście zobaczyć. Uważam to zresztą za jedną z wad serialu The Deuce, bo sądzę, że kilka ujęć było zupełnie niepotrzebnych i nieuzasadnionych. Trudno znaleźć inny powód ich dołączenia niż ten, że: twórcy mogli sobie na to pozwolić. Takie szokowanie na siłę uważam za niesmaczne. No może „szokowanie” to złe słowo, bo już bez przesady, więc ograniczmy się może do kontrowersji.
The Deuce to serial, który żyje postaciami i jako taki sprawdza się bardzo dobrze. Tak samo jak i bardzo dobrze sprawdzają się aktorzy na czele z podwójnym Jamesem Franco (nie dość, że ostatnio gra wszędzie to tutaj jeszcze gra w dwóch wersjach). Casting wypadł wzorowo, a dziwki i alfonsi spłynęli na ekran prosto z kadrów kina blaxpoitation. Toczący niemal filozoficzne dyskusje czarnoskórzy alfonsi wypadają, jak to się pisze po angielsku, bo tak lepiej brzmi – hillarious. A właściwie wszystkie aktorki bez wyjątku świecą tym, co mają najlepszego oprócz umiejętności aktorskich, co zawsze trzeba docenić i uznać za plus.
Plusów jest więc w The Deuce bardzo dużo, co czyni go murowanym kandydatem do obejrzenia go przez wszystkich miłośników seriali osadzonych w konkretnej epoce.
Podziel się tym artykułem: