Na początek dobra wiadomość: rozpoczął się weekend. Tym samym, uciekając za parę chwil na Ligę Sprawiedliwości, podejmuję sześćsetną próbę napisania krótkiej recenzji. Recenzja filmu Maria Skłodowska-Curie.
O czym jest film Maria Skłodowska-Curie
Paryż, początek dwudziestego wieku. Maria Skłodowska-Curie (Karolina Gruszka) razem z mężem Piotrem (Charles Berling) kontynuują badania nad radioaktywnością i odkrytym przez siebie pierwiastkiem: radem. Pracując w szopie koło domu, mają nadzieję na to, że wkrótce się to zmieni i dostaną możliwość pracy w nowoczesnym laboratorium. Powodem zmiany ma być Nagroda Nobla, którą wspólnie odbierają. Nie bacząc na szepty francuskiego środowiska naukowego, które jest święcie przekonane, że całą robotę zrobił Piotr, a żona się tylko pod niego podczepiła. No bo przecież baby do garów itd. Widział ktoś kiedyś naukowca w spódnicy? No właśnie. Nobel jednak wiele nie zmienia. Państwo Curie dalej pracują w szopie, w której coraz lepiej i bardziej okazale kwitną begonie. Zmianę na jeszcze gorsze przynosi nieszczęśliwy wypadek, w którym ginie Piotr. Choć wszyscy są przeciwko niej, dla pogrążonej w żałobie Marii to impuls do dalszych badań, zagrania na nosie kolegom naukowcom i przejęcia po Piotrze katedry na Sorbonie. Potrzebne do tego będą fundusze, o które zabiega m.in. na konferencji naukowej, na której poznaje Alberta Einsteina (Piotr Głowacki). Niespodziewanie po powrocie do Paryża zaczyna kiełkować romans Marii z żonatym kolegą Paulem Langevinem (Arieh Worthalter). Wkrótce wybucha obyczajowy skandal.
Recenzja filmu Maria Skłodowska-Curie
Obok filmów komiksowych, remake’ów i prawdziwych historii, ostatnie lata w światowym kinie to okres panowania filmów biograficznych. Nie dziwi więc fakt, że Polacy (no trochę na wyrost, bo Maria Skłodowska-Curie to koprodukcja polsko-niemiecko-francusko-belgijska) także sięgają po znane postaci z historii i przenoszą ich życiorysy na ekran. Szkoda tylko, że wciąż trafiają się przypadki takie jak Maria Skłodowska-Curie, które z uporem maniaka starają się udowodnić, że widz na pewno bardziej zainteresowany będzie intymnym portretem bohatera. Dobrze choć, że nie ukrywają tego w zwiastunach, co za tym idzie trudno mieć do filmu Maria Skłodowska-Curie jakieś wielkie zastrzeżenia. Na jaki wyglądał, taki jest.
Niektórzy się oburzają, że ważniejsze od osiągnięć Curie-Skłodowskiej (dwa Noble, pierwszy w Europie tytuł doktora dla kobiety, katedra na Sorbonie, a nawet jedno z pierwszych… praw jazdy uzyskanych przez kobietę) jest dla autorów filmu to, że rozbiła małżeństwo, ale ja nie widzę problemu. Uczoną zwykle kojarzy się z ponurą kobietą w czarnym stroju, patrzącą niezadowolonym wzrokiem ze zdjęcia, dlatego akurat spojrzenie na jej postać poza ten obraz wydaje się być ciekawe. Ciekawe jak życiorys, który po latach niespodziewanie zapętli się raz jeszcze, ale tego dowiemy się tylko z napisów końcowych.
Kłopot w tym, że nieciekawy jest sposób opowiedzenia o prywatnych zakrętach życia Curie-Skłodowskiej. Maria Curie-Skłodowska nie jest filmem złym, ale jest filmem nijakim i zbytnio bezpłciowym, żeby choć trochę porwać widza w opowiadaną przez siebie intymną historię o inspirującej i silnej kobiecie. Snuje się poprzez kolejne punkty życiorysu uczonej, utrzymując niemrawe tempo od początku po koniec. Nie ma tu również tej zapowiadanej „niepowtarzalnej podróży w czasie do Paryża z przełomu wieków – miasta sztuki i odkryć, które zmieniały świat”, bo i Paryża tu niewiele. A za klimat epoki robią jedynie smutni panowie w czarnych garniturach i innych wynalazkach ówczesnej mody męskiej, dyskutujący ze sobą w oparach cygar w gmachach francuskiej Akademii Nauk.
(2322)
Ocena Końcowa
5
wg Q-skali
Podsumowanie : Po śmierci męża Maria Skłodowska-Curie, wbrew naukowym autorytetom Paryża, kontynuuje badania nad radem. I rada wdaje się w zakazany romans. Nijaki i zbyt bezpłciowy film, by choć trochę porwać widza tą biografią wielkiej uczonej.
Podziel się tym artykułem: