Taka mnie naszła refleksja podczas oglądania pilota BrainDead – spokojnie, będzie na temat, jak na lead przystało – że chyba ze złej strony zabieram się do recenzji oglądanych seriali/pilotów seriali. Za poważnie, jakby coś zmieniały plusy czy minusy danego tytułu, wypisane rzetelnie obserwacja po obserwacji. Jasne, to ważne, ale finałowo najważniejsze jest skupienie się na najprostszych rzeczach, na które nie składa się to czy zdjęcia są dobre, aktorzy dobrze grają, a pomysł jest w miarę oryginalny. Nie ma co o tym myśleć, a jedynie odpowiedzieć sobie na proste pytanie: zainteresował cię serial czy nie? Tak w czterostopniowej skali np. (skala wymyślona dla potrzeb tego wstępu, raczej nie będę z niej już korzystał). No to w czterostopniowej skali pilot BrainDead zainteresował mnie gdzieś tak na trzy. A to oznacza, że obejrzałem cały bez przerw i choć w żadnym momencie się nie zachwyciłem i tylko ze trzy razy sprawdziłem w trakcie seansu co tam słychać w sieci, to chętnie obejrzę odcinek kolejny, ale gdyby ktoś zapytał czy polecam, to odparłbym: sam nie wiem.
Nie, takie podejście jednak też jest skomplikowane… :).
O czym jest serial BrainDead
Bohaterką serialu BrainDead jest Laurel (Mary Elizabeth Winstead) młoda, ambitna dokumentalistka, która potrzebuje funduszy na dokończenie swojego filmu. Ma to szczęście, że jej bratem jest reprezentujący partię demokratów senator Luke Healy. Laurel, dość niechętnie, zatrudnia się w jego biurze i od razu wkracza w świat wielkiej polityki na najniższym szczeblu. Nowym Jorkiem trzęsą obawy o ustawę budżetową, której brak uzgodnienia może kosztować setki ludzi utratę pracy, a do Laurel zgłasza się pewna pani, która twierdzi, że jej mąż po powrocie z długiego rejsu nie jest już sobą. Dlaczego zgłasza się do niej? Bo wszystko w życiu jej męża zaczęło się zmieniać, gdy na statku otworzył przesyłkę zawierającą coś (my wiemy, że to bodajże czelabiński meteoryt) zaadresowanego na rządowy adres. Laurel rozpoczyna prywatne śledztwo i wkrótce odkrywa, że otaczający ją ludzie zaczynają zachowywać się coraz dziwniej. Zanim zaobserwuje to u prawie każdego mijanego osobnika, zdąży się jeszcze zaprzyjaźnić z najbliższym współpracownikiem senatora z ramienia republikanów. Początkowo za bardzo się nie dogadują, ale dość szybko znajdują wspólny język. Póki co metaforycznie. A Nowy Jork zaczynają terroryzować mrówki. No, tego się nie spodziewaliście.
Recenzja pilota serialu BrainDead
Kurwa, miałem krótko… Za produkcję BrainDead (nie mylić z filmem Petera Jacksona) odpowiadają Robert i Michelle Kingowie, których największym osiągnięciem jak do tej poty jest z tego co widzę The Good Wife. Z The Good Wife się nie zaprzyjaźniłem, ale zdaje się, że vibe obydwu seriali jest podobny. Pierwsze skrzypce w BrainDead odgrywa polityka, a gdzieś w tle migają Hillary Clinton i Donald Trump co nadaje serialowi poczucia aktualności. Dobrych 75% czasu trwania akcji spędzamy w Białym Domu, gdzie obserwujemy przepychanki między demokratami i republikanami, co – gdyby mnie ktoś zapytał – jest średnio interesujące, więc nie będę wdawał się w szczegóły, których i tak pewnie do końca nie rozumiem. Ogranicza się to do walki o władzę i na tym się zatrzymajmy dodając, że w grze pojawia się nowy zawodnik.
I to jest ten moment, w którym zwykły serial polityczny dostaje kopa w postaci połączenia standardowej politycznej akcji z thrillerem sci-fi. A właściwie to ze sci-fi, bo tego thrillera to wiele nie ma. To sprawia, że BrainDead ma tę kapkę oryginalności, która naprawdę potrafi zrobić różnicę. Przynajmniej na tyle, żeby zatrzymać przed telewizorem. Tajemnicze mrówki z kosmosu wnikają jedna po drugiej do kolejnych małżowin usznych rozpoczynając znany wszystkim proces inwazyjno-pożeraczo-ciałowy. W jaką stronę to podąży – czy wyrachowanych politycznych gierek z szantażem typu podpisz coś, bo ci wpuszczę do ucha mrówkę, czy rozpierduchy z gatunku They Live – na razie nie wiadomo. Sporo wskazuje na ten pierwszy kierunek, ale był już jeden splatter, więc zobaczymy. Okaże się niebawem i oczywiście trzymam kciuki za tę drugą ewentualność.
Warto, a nawet trzeba, też dodać, że BrainDead nie jest śmiertelnie poważnym serialem. Wręcz przeciwnie. Ma ten humorystyczny pogłos, który dominuje nad wydarzeniami i temperuje wszystkie próby zbyt poważnego podejścia do historii o kosmicznych mrówkach włażących ludziom do uszu. Nie można mówić o komedii, bo humor jest subtelny, ale z połączenia tych składników może wyjść coś ciekawego. Szczególnie, że dużym plusem serialu jest sympatyczna Mary Elizabeth Winstead, którą da się polubić od razu, a to zawsze pomaga. A, i na plus trzeba też zapisać fajną muzykę.
Reasumując: Hitu na razie nie ma i pewnie nie będzie, ale gdy twórcom uda się czymkolwiek zaskoczyć w następnym odcinku, to może będzie można pooglądać z przyjemnością do końca. (Wiem, o wielu serialach tak pisałem, a potem nie wyszedłem dalej niż pilot).
Podziel się tym artykułem:
