Po obejrzeniu (jeszcze nie w całości) The 100, iZombie i The Flash orzekłem, że produkująca je stacja The CW wyrasta na lidera pod względem dostarczania niezobowiązującej, telewizyjne rozrywki. Bez wielkich nazwisk w obsadzie, bez znanych reżyserów, bez medialnej otoczki udało jej się stworzyć kilka wcale nie jakoś wielce oryginalnych seriali, które po prostu fajnie się ogląda. Tylko i aż tyle. Nic więc dziwnego, że z ciekawością zerknąłem na ich najnowszą produkcję The Messengers. Czy jest równie dobra jak te wymienione wyżej?
Po pilocie trudno stwierdzić. A w zasadzie jest to raczej zadanie niemożliwe. Mądrzejsi będziemy (ja będę) po kilku odcinkach, a na razie serial jest na plusie choć tyle, że drugi odcinek na pewno zobaczę. I wtedy będę mądrzejszy.
The Messengers widzieliśmy już kilka razy, tyle że pod innymi tytułami. To serial oparty na popularnym motywie jakiegoś niewytłumaczalnego zjawiska i grona ludzi z nim związanych. Ludzi, którzy do tej pory nie mieli o sobie pojęcia, ale już zaczynają na siebie wpadać, a ich ścieżki łączyć się ze sobą. A wszystko za sprawą upadku czegoś początkowo wziętego za meteor. Spada on dokładnie w miejscu pierwszej próby jądrowej, z miejsca budząc zainteresowanie wojska. A także dość znacznie wpływając na życie kilkorga bohaterów – m.in. nastolatka pływaka, telewizyjnego kaznodziei, czy pani naukowiec badającej czy jesteśmy sami we wszechświecie. W starciu z nieznaną mocą tracą przytomność, by po odzyskaniu świadomości odkryć u siebie… anielskie skrzydła. A przynajmniej my je zobaczyliśmy w lustrzanych odbiciach, bo oni jeszcze do końca nie wiedzą.
Razem z meteorem na Ziemi pojawia się też ktoś na kształt Lucyfera i zdaje się, że wkrótce rozpocznie się realizacja mrocznej przepowiedni oraz ziemskie starcie sił niebiańskich z piekielnymi.
Brzmi to i wygląda na tyle zachęcająco, żeby nie odstawić serialu po pierwszym odcinku. Ale tylko dzięki temu intrygującemu (ogranemu) pomysłowi. Siłą rzeczy człowiek ciekawy jest co będzie dalej. Bez niego nie byłoby o czym gadać, bo The Messengers zrealizowany jest przeciętnie i niczym nie wyróżnia się na tle innych seriali ze średniej półki. W obsadzie próżno szukać kogoś znajomego (no jest Tweener z Prison Break; wypuścili go?), a wizualnie nie ma zupełnie żadnego szału.
Ale przynajmniej ww. pomysł daje nadzieję na ciekawe pociągnięcie historii dalej i tak naprawdę mnogość dróg, którą mogą podążyć scenarzyści. W przeciwieństwie do takiego np. Flash Forward, który pomysł miały bardzo ciekawy, ale problemem było co dalej z nim zrobić. Pytanie tylko, czy da się wymyślić coś innego niż The Prophecy czy Legion?
Podziel się tym artykułem: