Najwyższy czas zacząć nadrabiać festiwalowe recki, bo potem się nie odnajdę. Strach się bać, jakie zaległości serialowo-filmowo-nowościowe się zbiorą przez ten +tydzień zarezerwowany dla Warsaw Film Festival, więc nie ma co jeszcze dziury robić w ambitnym planie oreckowania wszystkiego, co na nim widziałem. A widziałem sporo.
Formuła taka jak w zeszłym roku. Raczej szybkie kilka słów o każdym obejrzanym filmie bez jakiejś specjalnej ambicji szukania głębszych sensów w filmowej narracji. Informacyjnie raczej niż ambitnie. Czyli: jak zawsze ;P
Pierwszy film, jaki zaliczyłem na tegorocznym WFF-ie, a zarazem jeden z niewielu świadomie wybranych tytułów. Najnowszy film enfant terrible’a Bollywood Anuraga Kashyapa. Choć właściwie słowo „Bollywood” nie powinno tutaj paść, bo „Ugly” nie ma z tym nic wspólnego.
Znika młoda dziewczynka. Zrozpaczony tata rozpoczyna jej poszukiwania szybko napotykając na mur ze strony policyjnej biurokracji. Wkrótce sam znajduje się na liście głównych podejrzanych porwania, a to za sprawą ojczyma dziewczynki, faceta pozbawionego większej ilości uczuć i min innych niż taka „na Marlona Brando”.
Wbrew tytułowi „Brzydki” nie jest aż tak brzydki jakby to się dało obrzydzić w indyjskiej scenerii. Na pewno jest ponury i nieprzyjazny, no i optymizmem nie napawa. Poszukiwania dziewczynki wkrótce schodzą na dalszy plan, bo każdy z jej najbliższych osób próbuje ugrać w podejrzewanym porwaniu coś dla siebie. I to właśnie film o tym, że z rodziną i znajomymi najlepiej wychodzi się na zdjęciach. Każdy kombinuje dla siebie, a czas ucieka.
Świetne jest szczególnie pierwsze pół godziny (choć wrzask z pierwszej sceny trudny jest do zniesienia) kiedy to pulsujące rytmem miasta wprowadzenie do historii kończy się szokującą sceną pościgu. Potem jest jeszcze lepiej, bo akcja przenosi się na posterunek policji, gdzie w śmieszno strasznej scenie spisywane są zeznania ojca dziewczynki. Sporo jest o Szaruku i o Salmanie, a także o telefonach komórkowych. A czas ucieka…
I tak ucieka do końca filmu, w którym dorośli skaczą sobie nawzajem do gardeł i dla których najważniejsza jest własna korzyść – czy to finansowa, czy uleczenie swojej zranionej dumy. Thriller zamienia się w obyczajowy dramat, który niestety z minuty na minutę ogląda się coraz gorzej i czar pierwszych minut pryska. Ale na pewno warto „Ugly” zobaczyć, choćby dlatego, że nie różni się absolutnie niczym od podobnych produkcji amerykańskich (wiem, wiem, ale Wy też wiecie o co mi chodzi). Wydawałoby się, że naturalną koleją rzeczy musi być zadomowienie się w Kashyapa w Hollywood, ale zaraz przychodzi refleksja: po co? Już dawno pokazał, że dobre rzeczy może kręcić i w Indiach, a tam przynajmniej nie musi przejmować się takimi rzeczami jak PG-13 czy tym, że czegoś nie wypada pokazać na ekranie. 7/10
(1596)
PS. Nie pytajcie mnie czy w „Ugly” śpiewają i tańczą, bo już napisałem, że film, choć indyjski, to z Bollywood w tradycyjnym tego słowa znaczeniu nie ma zupełnie nic wspólnego.
Podziel się tym artykułem: