Dobra wiadomość! Wizyta w kinie na najnowszym filmie Juliusza Machulskiego może być świetną zabawą. Jeśli nastawicie się na nabijanie się z tego, jak zły jest to film :).
Nie jest wielką tajemnicą, że nie jestem fanem Juliusza Machulskiego. Wg mnie wyszły mu może ze trzy filmy i to wszystko. Zachwytów nad „Kingsajzami” itp. nie podzielam i nie uważam, żeby Machulski był najlepszym, co mogło przytrafić się polskiemu kinu rozrywkowemu. Przypominam o tym, bo może z powodu tej mojej opinii o reżyserze moja opinia o „AmbaSSadzie” nie jest dobra.
Eeeee, nie!
Teraz w Q-reckach zwykle powinien pojawić się opis fabuły. Problem jednak jest taki, że „AmbaSSada” nie ma fabuły. Ma co najwyżej jest zarys. Oto w budynku, w którym przed IIWŚ mieściła się ambasada III Rzeszy aktualnie znajdują się nowocześnie wyposażone mieszkania do wynajęcia. Nocami jednak słychać tam dziwne stuki i puki, a wkrótce dwoje głównych bohaterów z 4. piętra zjedzie na piętro 3. i odkryje, że windą przenieśli się w czasie do sierpnia 39 roku prosto do ww. ambasady. Niemieccy dyplomaci szybko odkrywają gości z przyszłości i tak do końca już będą się poruszać w dwóch płaszczyznach czasowych próbując zmienić tok historii na swoją korzyść.
A i owszem, powyższy zarys fabuły, choć niespecjalnie odkrywczy, daje spore możliwości na zrobienie fajnego kina rozrywkowego. Trzeba mieć jednak scenariusz, dobrych aktorów i budżet, który chce się wydać, a nie szukać oszczędności na każdym kroku. „AmbaSSada” nie ma niczego z tej litanii. A najmniej pieniędzy, czego Machulski nie postarał się nawet przykryć fajnym scenariuszem.
Bieda wieje z ekranu przez cały czas trwania filmu. Pierwsze pół godziny to właściwie dwójka irytujących głównych aktorów wałęsająca się po pustym domu. Potem dochodzi do nich kilku innych aktorów (dzięki słabym głównym bohaterom Nergal wychodzi na niezłego aktora), ale akcja dalej dzieje się praktycznie w dwóch tylko pomieszczeniach. A nasza dwójka nie przestaje być irytująca – on totalnie drętwy dupek bez charakteru, ona ciągle z bułką w ustach (na szczęście ładna przynajmniej; tzn. ona Grąziowska, a nie ta bułka 😉 ). Chemia między nimi była tylko wtedy, gdy jedli jogurt…
Porażają komputerowe efekty specjalne. Porażają! Animacja samochodu podjeżdżającego pod ambasadę to chyba nawiązanie do poprzedniej epoki w efektach specjalnych. Żeby było śmieszniej pojawia się dwa razy – raz za dnia, raz w nocy (oszczędności!). Jest też efektowny wybuch bomby zrzucanej z efektownego Junkersa nakręcony w efektownym stylu Michaela Baya. Ironia.
Całość przypomina więc słabo zagrane przedstawienie teatralne bez tempa i polotu. Parę tekstów śmieszy, ale aż wstyd się śmiać, żeby ktoś nie pomyślał, że się film podoba. Aż dziwi ten popis nieudolności w wykonaniu zręcznego przecież reżysera. Nazwisko tylko dał, a resztę zostawił ghostdirectorowi? Filmowi powinien towarzyszyć dopisek: „Film został nakręcony po linii najmniejszego oporu”, a dziwi w nim nawet mnogość product placementu, za który kasa chyba poszła do prywatnych kieszeni, bo na film to raczej nie. Cholera, po tym, co tu napisałem dziwię się, że daję aż 4/10…
No ale jak powiedziałem, parę tekstów było fajnych, smaczek z „Kołysanką„ udany (kilka innych smaczków też – foto Machulskiego wiszące gdzieś tam na ścianie, nazwisko głównego bohatera, który jest pisarzem – Rajter itp.), no i, choć ponarzekałem na obsadę, nie zawiódł też Robert Więckiewicz w roli Hitlera. Niestety nie miał wiele do grania, a swoją twarzą musiał firmować m.in. tak głupie sceny jak torturowanie… ostrą kartką papieru. Myślę, że to 4/10 to za dostarczenie radochy w śledzeniu tego, co w filmie słabe.
Wszystko o filmie, jak dla mnie, mówi mnogość literówek w polskich napisach przy kwestiach obcojęzycznych. Nawet do tak prostej rzeczy się nie przyłożyli. Urocza była np. nazwa używanej przez bohaterkę wyszukiwarki internetowej: WebSeaker…
(1595)
Podziel się tym artykułem: