×

Najbardziej wkurwiające i irytujące filmowe bohaterki wszech czasów

Dziś 8 marca – Dzień Kobiet. Z tej też okazji przyjmijcie Drogie Czytelniczki Q-Bloga ten ranking. I pamiętajcie: jeśli znajdziecie w poniższych bohaterkach, jakiś cień samej siebie – na Boga, ZMIEŃCIE SIĘ!!

I jeszcze słówko wytłumaczenia. Choć we wstępie padło słowo „ranking” to nie będzie to ranking z prawdziwego zdarzenia, a raczej lista (kolejność pojawiania się postaci – z małym wyjątkiem – bez znaczenia). Rankingi to fajna rzecz, ale układanie czegokolwiek od 1 do 10 jest zajęciem tak bardzo subiektywnym, że tak naprawdę mija się z celem. Bo jak ocenić, która postać była bardziej wkurwiająca od innej? Nie sposób. Inna sprawa, że aby coś w miarę obiektywnie ułożyć – konieczne jest obejrzenie wszystkich filmów, w których jakaś konkretna postać może się pojawić. A to również graniczy z niemożliwością. Dlatego daruję sobie jakiekolwiek próby systematyzacji sprawy, bo uważam, że nie da się tego zrobić w przypadku tego, jak i innych rankingów, ani nie mam takich ambicji. Będzie tylko zaszczytne Miejsce Pierwsze, a potem już jak leci. Bo co do Miejsca Pierwszego akurat jestem pewien.

No i zapraszam do dorzucania swoich wkurwiających bohaterek. Niech się święci Dzień Kobiet! (PS. Będzie troszeczkę SPOILERÓW).

1. Ginger McKenna aka Pani Asowa Rothsteinowa (Sharon Stone) „Kasyno” (1995)

Bez dwóch zdań najbardziej irytująca mnie filmowa bohaterka wszech czasów. Kobieta fatalna w obu tego wyrażenia znaczeniach. Na widok pieniędzy dostawała małpiego rozumu, a gdy ich brakowało, cóż, też dostawała małpiego rozumu. Doprowadziła do upadku Imperium Ace’a Rothsteina puszczając się z wąsatym alfonsem i kurduplowatym psychopatą. Ćpała, piła, wkurwiała na pełny etat. Była zagrożeniem nie tylko dla siebie, dla męża, ale i dla swoich dzieci. I choć „mogło być tak pięknie” to skończyła, tak jak wielu, ostatni raz w życiu słuchając „Domu wschodzącego słońca”. I bardzo dobrze.

Ariel Moore (Lori Singer) „Footloose” (1984)

„Jeszcze, jeszcze, niech Ginger ma dreszcze!” – te erotyczne fantazje rozdziły się tylko i wyłącznie w głowie Rena McCormacka. Co innego Ariel – ona wprowadzała w życie każdy zwariowany pomysł, jaki tylko przyszedł jej do głowy. A że była typową wsiurą w kowbojkach to zamiast nowoczesnej kobiety przypominała raczej latawicę bardzo lekkich obyczajów. Przenosząc na zupełnie wyższy poziom tzw. „młodzieńczy bunt”. I choć troszeczkę tłumaczyło jej zachowanie posiadanie surowego ojca pastora, to jednak chęć robienia mu na przekór doprowadziła do takiej perfekcji, że nie było chyba na świecie żadnego faceta, który chciałby ją przedstawić swojej matce. Z wyjątkiem Rena. Do dzisiaj nie wiem, czemu chciał z nią pójść na studniówkę.

Vera Cosgrove aka Matka Lionela (Elizabeth Moody) „Martwica mózgu” (1992)

Patrząc na Verę trudno powstrzymać cisnące się na usta pytanie: „Co ją ugryzło?” (pun intended jakby co). Archetypowa Mamusia Synusia, która nienawidziła wszystkich z wyjątkiem siebie. Nie było znaczenia czy jesteś jej synem, czy małposzczurem – zarówno jednego jak i drugiego trzymała pod obcasem. Nic więc specjalnie dziwnego, że Lionel pod jej okiem wyrósł na wyjątkową pierdołę, a wypadkowa wizyty z ukochaną w ZOO musiała przyjść wcześniej czy później. A przez Verę, parafrazując takiego jednego Reda, Lionel musiał przeczołgać się przez cały tunel krwi, żeby wydostać się po drugiej stronie czysty jak łza. A jedyne co dostał od matki na dalszą drogę życia to przeciągły pierd. Czy mogłoby zabraknąć Very w takim rankingu?

Cleopatra 'Cleo’ Sims (Queen Latifah) – „Desperatki” (1996)

Jeśli kino czegokolwiek nas uczy, to na pewno wśród lekcji dawanych przez nie jest ta, że Murzyni urodzeni w gettcie mają przerąbane. Nie inaczej było w przypadku czterech tytułowych Desperatek, które życie tak długo kopało z każdej strony, że aż w końcu postanowiły mu oddać. I byłoby im to całkiem nieźle wyszło, gdyby nie rąbnięta koleżanka, Archetypowa Lesba, która szastała skradzionymi pieniędzmi na lewo i prawo, afiszowała się ze nową blond-kochanką, a przede wszystkim ostentacyjnie wyrażała swoją opinię o płytach CD znalezionych w kradzionych białasom samochodach. To się nie mogło skończyć dobrze.

Jenny Curran (Robin Wright) „Forrest Gump” (1994)

Forrest może i był głupkiem, ale wiedział co to znaczy „miłość”. Dobre chęci to jednak nie wszystko – Jenny, która była groszkiem dla jego marchewki, okazała się przy okazji jego kulą u nogi (na szczęście tego do końca nie kumał i po prostu cieszył się, że mu z tego przynajmniej Haley Joel Osment został). Zresztą, była kulą u nogi także i dla siebie. Trudne dzieciństwo u boku ojca psychopaty trochę ją tłumaczyło, ale w zamian dostała coś, co trwało dłużej i silniej niż dom rodzinny, który szybko spróchniał. I co z tego, że w życiu czasem brakuje kamieni? Kaman… Forrest był dla niej za dobry i może jakby ją trzepnąć raz czy drugi, to by zrozumiała co i jak, ale to jednak ona powinna być w tym „związku” mądrzejsza. Nie była, trafia na listę.

Amélie Poulain (Audrey Tautou) „Amelia” (2001)

O ile wcześniej wymienione bohaterki stanowiły tylko dodatek do czegoś większego, to z Amelią problem jest taki, że to ona jest główną bohaterką całego filmu. I jak tu lubić cały film, gdy jego główna bohaterka jest irytującą złodziejką, włamywaczką i nie zna innych zasad poza tymi, które sama sobie wymyśli w dziecięcym móżdżku za oczami tęskniącymi za powagą? Nie sposób, krasnalem oczu nie zamydli.

Mrs. Carmody (Marcia Gay Harden) „Mgła” (2007)

Jeśli widzowie biją brawo, gdy giniesz – wiedz, że coś się dzieje.

Gloria Clemente/Muriel Lang (Rosie Perez) „Biali nie potrafią skakać”/”Dwa miliony dolarów napiwku” (1992/1994)

Przypadek wyjątkowy – jedna aktorka, dwie irytujące postaci. I o ile Glorię jeszcze cokolwiek tłumaczy, to już Muriel była wyjątkową zołzą, dla której liczyły się tylko pieniądze i nic więcej. Dostała to, na co zasłużyła, ale wcześniej napsuła krwi zarówno cockerospanielowatemu Nickowi Cage’owi (jeden z niewielu filmów, w którym jego wzrok zbitego psa jest w pełni uzasadniony – z taką babą…), jak i widzom. Natomiast Gloria była po prostu wkurwiającą postacią, o której zwykło się mówić per Wyżej sra niż dupę ma. Pardon.

Izabela Łęcka (Beata Tyszkiewicz) „Lalka” (1968)

I choć Izabela na kinowy ekran przeniosła się z kart powieści Bolesława Prusa, to w zestawieniu tym zabraknąć jej nie mogło. W końcu kto jak kto, ale ona najbardziej zasłużyła na miano największej Femme Fatale polskiej kultury. Jak na najbardziej wkurwiającą bohaterkę filmową przystało, także i ona doprowadziła biednego mężczyznę do granic rozpaczy. Wokulski pod pociąg się rzucał i chyba też się wysadził niczym Pan Wołodyjowski (ten to przynajmniej dla Ojczyzny, a nie dla jakiejś baby), ale ona miała to gdzieś. Był dla niej bogatym robakiem i jak robaka go traktowała. Wychowanie, powiecie. Zupełny brak empatii, odpowiem. A wystarczył proste: Słuchaj, koleś, męczysz mnie. Tak, potrzebuję pieniędzy, ale już wolę sobie kredyt w Eurobanku wziąć.

Willie Scott (Kate Capshaw) „Indiana Jones i Świątynia Zagłady” (1984)

Drogi Stevenie Spielbergu, wiem, że Kasia wpadła ci w oko, ale to nie znaczy, że jedna z najwspanialszych postaci popkultury – Indiana Jones – zasłużył sobie na taką beznadziejną pannę. Nie wystarczyło mu zmagać się z krwiożerczym kultem bogini Kali? Czemu musiał znosić jeszcze wrzaski, pretensje i widzimisia tej typowej Srańci Pańci? Jedyny pozytyw związany z Wilhelminą jest taki, że do czasu „Ostatniej krucjaty” zniknęła bez słowa.

Deborah Clasky (Téa Leoni) „Spanglish” (2004)

Ach, cóż to była za baba. Biała wersja Muriel Lang, która nawet z Adama Sandlera potrafiła zrobić Nicolasa Cage’a. Nic dziwnego, że się chłopak na całe dnie zamykał w kuchni, a potem wpadła mu w oko pomoc domowa. Choć temu drugiemu trudno byłoby się dziwić nawet w sytuacji, gdyby miał żonę anioła. W końcu to Paz Vega była… No ale to nie jest ranking najfajniejszych pomocy domowych, tylko wrednych biczysów z wieczną depresją spowodowaną najwyraźniej niewiedzą na co wydać te góry pieniędzy, które zarabia szanowny małżonek. No tragedia zyciowa po prostu!

Stacy (Lara Flynn Boyle) „Świat Wayne’a” (1992)

Cóż, może i Stacy była irytująca, ale przynajmniej wręczyła swojemu ukochanemu najbardziej romantyczny prezent ever.

Jar Jar Binks (CGI) „Gwiezdne wojny: Mroczne widmo” (1999)

Złośliwi twierdzą, że Jar Jar Binks był kobietą. I patrząc na jej zachowanie nie sposób się nie zgodzić.




Podziel się tym artykułem:

Skomentuj

Twó adres e-mail nie będzie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*

Quentin 2023 - since 2004